Wspólne forum dyskusyjne stron:
www.aliens.ibt.pl
aliens.g4sa.net
www.fiorina.prv.pl

| PROFIL | REJESTRACJA | LOGOWANIE | SZUKAJ | TEMATY | UŻYTKOWNICY | PRYWATNE WIADOMOŚCI |
<< Poprzedni temat :: Nastepny temat >>   Strona: 1, 2, 3  Następna Tematy    Napisz nowy temat    Odpowiedz do tematu
Autor Temat: Szach i mat
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430

Szach i mat

SZACH I MAT

first draft: 19.09.2004


ROZDZIAŁ I Piony ruszają do boju.


Wiatr, piach i jęczące przenikliwie niebo. I ciężki opancerzony transporter, mknący przez mrok. Spod masywnych kół tryskały strugi wody i błota. Pojazd nieuchronnie zbliżał sie do celu.
- Za pięć minut powinniśmy dotrzeć na miejsce - zakomunikował swoim podwładnym sierżant Bill Ender, zwany B.Enderem. - Wszyscy na miejsca, przygotować sie do błyskawicznego zajęcia pozycji. Wiecie, co macie robić!
Żołnierzom z Ekstrasolarnej Piechoty kolonialnej nie trzeba było powtarzać dwa razy. Każdy z nich znał swoje zadania tak dobrze, że mógł je bezbłędnie wykonać, zbudzony w środku nocy, z zawiązanymi oczami. Byli absolutnymi profesjonalistami w swoim fachu. Mówiono o nich: "Ultra złodupce".
Sierżant B.Ender był z nich najstarszy, ale to o starszym kapralu Piokone mówiono, że jest najtwardszy. O jego osiągnięciach krążyły legendy, chociaż zaciągnął się do oddziału stosunkowo niedawno. Podobno pobił rekord, przechodząc "Tor śmierci" w niesamowitym wręcz czasie trzydziestu minut. To wynik, który nawet na najwiekszych wyjadaczach w armii robił ogromne wrażenie. Kapral Piokone był zdolnym żołnierzem, toteż błyskawicznie pokonywał kolejne ogniwa w łańcuchu dowodzenia.
Pozostali wcale aż tak bardzo nie odstawali wyszkoleniem czy hardością od kaprala, nie. Weźmy szeregowego Schammanna. Miał posturę Wikinga, wyglądał tak, jakby gołymi rękami mógł rozłożyć APC na części. Był operatorem Smartguna, i ta właśnie broń, może poza "kosiarą", najbardziej do niego pasowała.
Żołnierze byli skupieni, w ciszy przygotowywali się do kolejnej misji. Monitory umieszczone w konsolecie wyświetlały informacje o stanie ich organizmów. Biowykresy zdradzały, że puls żadnego z nich nie przekraczał siedemdziesięciu uderzeń na minutę.
- Surt, tylko tym razem trzymaj nerwy na wodzy - Ciszę przerwał szeregowy Kabooki. - Ostatnio o mało nie wysłałeś nas do nieba.
- Spokojnie - odrzekł zagadnięty szeregowiec. Tym razem akcja pójdzie bez pudła. Zapewnił.
Szeregowy Surtsey świetnie wykonywał swoja robotę. Być moze kiedyś stałby się takim chłodnym zawodowcem jak Piokone, ale brakowało mu często wyczucia i łatwo wpadał w furię. Najczęściej ta druga przypadłość była bardzo przydatna w walce. Jednak ryzyko utraty kontroli nad przebiegiem akcji było za duże, by mógł dowodzić.
Szeregowy Kabooki nie wychylał się przed szereg, ale można było ufać, że w wirze walki nie zawiedzie. Za kierownicą pojazdu siedział starszy szeregowy Leme Fisto. Mówiono o nim, że jest najbardziej uprzejmym gościem w całym oddziale. Zjednywał tym sobie wielu kolegów, ale niektórych poważnie to denerwowało. Jednak podczas akcji nikt o tym nie pamiętał.
We wnętrzu APC, prócz sześciu żołnierzy, było jeszcze dwóch przedstawicieli Koncernu Weylanda-Yutaniego. Agenci Turex i Void Ass. Mięli być kimś w rodzaju konsultantów, ale w rzeczywistości patrzyli na ręce komandosom. I B.Ender doskonale o tym wiedział. Irytował go wprawdzie brak zaufania ze strony zleceniodawców, ale z drugiej strony, czego miał się spodziewać?
-To bedzie proste zadanie. Mówił do siebie w duchu. -Zbadać tajemniczy wrak, zabezpieczyć i do domu. Najłatwiejsza robota w całej mojej karierze.
Nagle naszła go dziwna myśl. - Ale dlaczego wybrali nas, najtwrdszych zabijaków kosmosu, jeśli to takie proste? myślał. Jednak wskaźniki na konsolecie pomogły mu błyskawicznie odegnać pytania, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Dotarli na miejsce.
APC zahamował gwałtownie, rozsuwane do boku opancerzone drzwi nie zdążyły sie dobrze otworzyć, kiedy wyskoczył z nich Piokone. Zaraz za nim pozostali.
Na zewnątrz było ciemno i wietrznie. Włączyli reflektory przymocowane do pancerzy. Przebiegli parę metrów, gdy nad ich głowami zmaterializował się słabo oświetlony gigantyczny kadłub obcego statku.
- Rozwinąć tyralierę i szukać wejścia! - Rozkazał B.Ender.
-Mamy coś - Kabooki nie kazał im długo czekać i wskazał ręką ciemną szczelinę w burcie statku.
Ender dał znak Schammannowi. Z wysuniętą do przodu lufą Smartguna wszedł do środka. Za nim reszta. Surtsey uruchomił namiernik ruchu. Światła nieznacznie rozbijały mrok.
Ogrom pojazdu przytłaczał, wewnątrz zastali pokaźnych rozmiarów komorę. Dziwne twory na ścianach sprawiły, że upiorna całość przypominała wnętrze klatki piersiowej jakiegoś zwierzęcia. Ludzie byli skłonni przychylić się do stwierdzenia, że obcy statek został pewniej wychodowany, niż zbudowany. Dobrze, że byli twardymi Marines. Mogliby nie wytrzymać gęstej psychodelicznej atmosfery, która ich przygniatała...
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.


Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2004-09-22 11:38:15, w całości zmieniany 4 razy
2004-09-20 12:56:28
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
kabukiman
The Electrician ;)



First Sergeant
Dołączył: 2002-03-11
Posty: 225



Jejku, w końcu jestem w opowiadaniu Smile. Surt, mam tylko dwie uwagi (jeżeli można, trzeba się w końcu przygotowywać do roli nauczyciela Wink) :

1. APC = opancerzony transporter sam w sobie. Robi ci się z tego masło maślane. Ja użyłbym raczej słowa transporter opancerzony M557 czy cuś.
2. "Kapral Piokone był zdolnym żołnierzem, toteż błyskawicznie pokonywał kolejne ogniwa w łańcuchu dowodzenia. " - kapral to trzeci stopień w wojsku. Po szeregowym i starszym szeregowym. Gdyby pokonywał błyskawicznie ogniwa, to powinien już być co najmniej podporucznikiem Wink

No i brakuje tu jakiegoś złego generała - mógłby być nim Rogal, korzystaj z tego, że nie ma netu Razz
2004-09-20 13:14:47
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430



mógłbyś mi podać przy okazji rozwiniecie skrótu APC?
Wiem, że kiedyś już to było, ale nie mogę znaleźć Smile

i jeszcze jedno, jeśli ktoś uzna, że podane treści go w jakiś sposób obrażają, prosze dać cynk. Zmienie podany fragment.
Mogę czasem nieświadomie z rozpędu coś palnąć i znowu niepotrzebne przepychanki :/
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
2004-09-20 13:25:26
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
kabukiman
The Electrician ;)



First Sergeant
Dołączył: 2002-03-11
Posty: 225



APC= Armoured Personnel Carrier (opancerzony transporter osobowy Wink)
2004-09-20 13:31:05
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1252

Re: Szach i mat

no fajnie, fajnie, ale mam kilka uwag :>


Surtsey napisał:
Wiatr, piach i jęczące przenikliwie niebo.


Od kiedy to niebo jęczy przenikliwie ? Wink

to była jedna, teraz druga: Nie wiem czemu, ale mam wrażenie (nie obrażam się oczywiście, ani nic, bo zobaczymy co z tego wyjdzie) że "jedziesz" na moim opowiadaniu, tzn znowu mamy "wakacyjne" opowiadanko z userami, jako marines + goście w WY i Acheron. Ale spoko.

No i po trzecie to imiona marines - Le Mef, Woytass - nie obraź się, ale mógłbyś to jeszcze zmienić i popracować, żeby mniej przypominało moje. Chyba, że taki jest zamysł.

ponadto nawet się uśmiałem i jestem starszym szeregowym ;D
Czekam na swoją śmierć, ciekawe jaka będzie Wink
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-09-20 14:02:15
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430



Mefisto napisał:

to była jedna, teraz druga: Nie wiem czemu, ale mam wrażenie (nie obrażam się oczywiście, ani nic, bo zobaczymy co z tego wyjdzie) że "jedziesz" na moim opowiadaniu, tzn znowu mamy "wakacyjne" opowiadanko z userami, jako marines + goście w WY i Acheron. Ale spoko.


"Jadę" na Twoim opowiadaniu? Mefi, nie uważasz, ze troche za wcześnie na podobne podsumowania, nawet w formie przypuszczeń?
Uwierz mi, Twoje opowiadanie przypomina moje tylko pod względem występowania w nich userów...i obcych, oraz świata w którym sie znaleźli Smile
Myślę, że fajnie by było, gdyby powstał cały szereg opowiadań z forumowiczmi w tle (oczywiście jeśli nikt po nikim nie bedzie jechał...). Fajnie się to będzie czytało po latach Smile
Przecież nie byłeś wcale pierwszym, który napisał opowiadanie z userami.
Wcześniej zrobiłem to ja, a jeszcze wcześniej Rogue w swojej humoresce.
Woytassa i Le Mefa oczywiscie zmienię. To nazwy zastrzeżone (Wink), a poza tym obiecałem, że jak coś kogoś wnerwi, to zmienię Wink




ROZDZIAŁ II Bicie w przelocie


- Straciliśmy łączność z oddziałem. - Oznajmił flegmatycznie agent Turex. Reakcja Void Assa także nie zdradzała oznak jakiegoś szczególnego zmartwienia.
- To są Marines. Twardziele jakich mało. Nie ma takiej rzeczy, której nie daliby rady.
- To mnie nie obchodzi. Lepiej byłoby kontrolować całą sytuację na bieżąco. Nie chcą żadnych niespodzianek.
Na pokładzie transportera nie było nikogo, prócz przedstawicieli Koncernu. Zwykle podczas akcji, w centrum dowodzenie zostawał najstarszy stopniem, by kierować akcją znad konsolety. Tym razem, według dowództwa, nie było takiej potrzeby. Także liczebność została obniżona o połowę.

Żołnierze rozdzielili się na dwie grupy i zaczęli badać ogromne pomieszczenie. Dookoła walały się jakieś skorupy przykryte pyłem i kurzem, nawianymi z zewnątrz. Schodzili po równi pochyłej do momentu, gdy natknęli sie na kolejną szczelinę w półogranicznym poszyciu.
- Niczego nie dotykać! - Sierżant wydał rozkaz i skinął na Schammanna. Komandos był gotowy do strzału. Surtsey szedł obok niego. Ostrożnie i miarowo. Igła namiernika nawet nie drgnęła. Pomieszczenie było znacznie wieksze niż poprzednie. Marines stali na dnie komory obcego statku.
- Foutre! - krzyknął w swoim rodzimym języku Leme Fisto. Nienaganne maniery wyssał z mlekiem matki i zwykle nie używał tak niecenzuralnych słów. Lecz sytuacja, w której się znaleźli wcale nie była zwykła.
Światła reflektorów padały na żebra, na których oparte były ściany, oraz na coś nowego - dziwne wybrzuszenia, które zostały przytwierdzone do powierzchni pionowych i poziomych pomieszczenia.
- To musi być jakaś gigantyczne ładownia. - Podsumował Piokone. - Ktoś ją urządził według pomylonego pomysłu, spójrzcie ile niewykorzystanego miejsca!
- Tylko jeślibyśmy spotkali właścicieli, moglibyśmy stwierdzić, czy pomysł jest pomylony, czy nie. - Uciął Kabooki.
- Zamknąć się! - Warknął B.Ender. - Nie przyszliśmy tutaj na pieprzony konwent przyjaciół architektury!
Komandosi zamilkli. Pod ich nogami majaczyła mgła.
Piokone wspiął się na coś, co przypominało mostek istoty, we wnętrzu której mieli się znajdować.
To właśnie z tego wybrzuszenia ciągnęły sie żebra w górę, wzdłuż ścian.
Kapra okrążył promieniem latarki wnętrze magazynu, zrobił kilka kroków... poślizgnął się i runął na ziemię, pomiędzy dziesiątki owalnych przedmiotów, do połowy przykrytych mgłą.
- Piokone, co ty wyprawiasz, do cholery?!- wrzasnął dowódca, rozładowując przy okazji irracjonalne napięcie, jakie w nim narosło.
- Surtsey, masz coś?
- Nic - odrzekł szeregowy. - Prócz nas nie ma tutaj żywego ducha.
Kapral Piokone podniósł się z oblegajacej go mgły, gdy jednocześnie zauważył, że owalny przedmiot sie poruszył. - Upadając musiałem potrącić kilka tych jajowatych urn - pomyślał.
Podniósł broń wyżej i zbliżył się do jaja, skierował światło na jego podstawę.
- Sierżancie, chyba mam coś interesujacego - oznajmił. Dwa okazy na nim również dały oznaki aktywności.
- Chyba odbieram ruch! - Surtsey był wyraźnie ożywiony.
- Bzdura, tu nic nie ma - uspokoił go Kabooki, gdy w jego stronę wystrzeliła gietka krabowata postać i zacisnęła sie na jego twarzy z nadludzką wręcz siłą. Ogon owinął kurczowo jego szyję.
-Mmmmm - Kabooki odruchowo nacisnął spust strzelby impulsowej. Trafił w Leme.
- Putain! - zawył z bólu starszy szeregowy. Pociski rozorały mu kamizelkę, upadł bezwładnie na ziemię.
Kabooki szarpał się, próbował oderwać diabelnie silne zwierzę, ale z każdą chwilą słabł.
Z odsieczą nadszedł Surtsey, z wszystkich sił próbując pomóc koledze.
Jajo za plecami Piokone otworzyło się, wyskoczyła zeń pajakowata postać i zacisnęła odnuża na plecach kaprala. Szukała twarzy.
- Zdejmijcie ze mnie tego bydlaka! - Zwykle spokojny w ekstremalnych sytuacjach Piokone, teraz miotał się bezładnie. Schammann zdjął z siebie zawieszenie Smartguna i pośpieszył żołnierzowi z pomocą. Twarzołap nie dawał jednak za wygraną i ani myślał odczepić się od pancerza komandosa.
B.Ender poczuł za sobą niewyraźny ruch. Błyskawicznie odwrócił głowę i odskoczył do tyłu, bo oto właśnie w jego stronę leciało palczaste monstrum. Sierżant odruchowo podniósł broń. Pocisk rozerwał potwora na strzępy i na wszystkie strony chlusnęła skwiercząca, żółtawa ciecz.
Kwas dosięgnął Endera i zaczął trawić jego kamizelkę.
Żołnierz natychmiast zdjął uprząż i krzyknął.
- To bydle pluje kwasem, wycofujemy się do APC!
Ale żołnierze byli zajeci walką z krabowatymi stworzeniami, które opuszczały kolejne urny.
Piokone zdjął z siebie pancerz i gdy tylko wraz z pająkiem opadł na ziemię, rozerwał go na strzępy pociskami z M-41A.
Kapral nie zdołał odsapnąć, gdy w jego stronę skoczyła kolejna przerośnięta ręka obdarzona giętkim ogonem. Była diabelnie szybka i nade wszystko zwinna. Tym razem bezbłędnie trafiła w cel. Piokone bezwładnie upadł na ziemię. Zierze wygrało.
Zabieramy ich stąd do transportera - B.Ender powtórzył.
Schammann chwycił Piokone i Kabookiego i wywlókł ich z pomieszczenia, w kierunku APC. Ender zajął się rannym Francuzem.
Surtsey niszczył kolejne jaja. Wpadł w furię. Nie widział już nic i niczego nie słyszał. Pomógł mu oprzytomnieć dopiero licznik naboi, który wskazał zero.
- Surt, chodź już! - Krzyknął B.Ender.
Szeregowy wymienił magazynek, cofnął się do wyjścia i posłał parę serii z pulsaka, zabijając kilka twarzołapów w powietrzu. Odpalił na koniec, do wnętrza potężnego magazynu, cztery granaty i pobiegł za resztą, ubezpieczajac tyły.
Na zewnątrz padał deszcz. Surtsey przeładował karabin i wycelował w szczelinę, z której dopiero wyszli. Czekał.
Trzy ciała leżały bezwładnie na ziemi. Na twarzach Piokone i Kabookiego pulsowały ochydne pająkowate stworzenia. Leme Fisto...
- Nie żyje - Stwierdził skonsternowany Schammann.
- Kurwa mać! - B.Ender ruszył w stronę APC, rozsunął drzwi, pojawiła się w nich wyczekująca twarz Void Assa.
- Co jest? - Agent towarzystwa wyglądał równie beztrosko, jakby dopiero wrócił z wakacji.
Sierżant nie odpowiedział. Był naprawdę wściekły. Grał w te klocki nie od dzisiaj. W tego typu akcjach jego oddziały zawsze doznawały zerowych strat. A teraz? Teraz dali sie podejść jakimś podrzędnym robakom. Stracił czowieka, a dwóch kolejnych było zakażonych jakims paskudztwem.
Bez słowa wskazał miejsce, gdzie leżeli jego żołnierze. Turex i Void Ass pomogli wnieść ich do transportera. Surtsey posłał do wnętrza nieziemskiego pojazdu dwa granaty. Z otworu nie wychynęło nic, co mogło ich zaatakować, prócz odłamków.
Szeregowy zasunął za soba drzwi APC. Ruszyli.
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.


Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2004-09-22 11:42:19, w całości zmieniany 1 raz
2004-09-21 11:43:49
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1252



Surtsey napisał:
"Jadę" na Twoim opowiadaniu? Mefi, nie uważasz, ze troche za wcześnie na podobne podsumowania, nawet w formie przypuszczeń?
Uwierz mi, Twoje opowiadanie przypomina moje tylko pod względem występowania w nich userów...i obcych, oraz świata w którym sie znaleźli Smile


good Smile

Surtsey napisał:
Myślę, że fajnie by było, gdyby powstał cały szereg opowiadań z forumowiczmi w tle (oczywiście jeśli nikt po nikim nie bedzie jechał...). Fajnie się to będzie czytało po latach Smile
Przecież nie byłeś wcale pierwszym, który napisał opowiadanie z userami.
Wcześniej zrobiłem to ja, a jeszcze wcześniej Rogue w swojej humoresce.
Woytassa i Le Mefa oczywiscie zmienię. To nazwy zastrzeżone (Wink), a poza tym obiecałem, że jak coś kogoś wnerwi, to zmienię Wink


Nie mówiłem, że mnie to w nerwia i wcale nie mówię, że byłem pierwszy, ale tak od razu pod rząd to może być z deka nudne, ale zobaczymy, co wymyślisz. A nazwisk zmieniać nie musisz, bo nie są zastrzeżone, mi chodziło o pewną oryginalność.
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-09-21 12:12:01
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Ender




MODERATOR
Dołączył: 2002-03-19
Posty: 1103



zamiast woytasa proponuje dac Void Ass....

Smile

(dla niezorientowanych, czyli wiekszosci:
http://aliens.g4sa.net/view.php?ret_url=1 - tu sie pojawilo w okolicach
2001-11-15 19:03:58 .... )

Smile
____________________________________
Uwazaj o co prosisz bo mozesz to dostac
2004-09-21 12:15:45
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
kabukiman
The Electrician ;)



First Sergeant
Dołączył: 2002-03-11
Posty: 225



Nosz w mordę... właśnie wygrałem konkurs na najbardziej bezużytecznego marine Wink
2004-09-21 15:23:07
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430



Mefisto napisał:

Nie mówiłem, że mnie to w nerwia i wcale nie mówię, że byłem pierwszy, ale tak od razu pod rząd to może być z deka nudne, ale zobaczymy, co wymyślisz. A nazwisk zmieniać nie musisz, bo nie są zastrzeżone, mi chodziło o pewną oryginalność.


Nudne?
Rety Mefi, przecież liczy się fabuła, a nie to jak postacie mają na imię...
Smile
Aha, już zmieniłem te dwa nazwiska :/ A z tym zastrzeżeniem, to taki żarcik. Wiadomo, że chodzi o oryginalność. Wiesz, ten Le Mef jakoś tak sam mi wpadł do głowy. Kiedys przeczytałem Twoja stopkę w mailu: "To nie blef, to Le Mef", czy jakos tak i zapadło mi w pamięć Smile

Ender - dobre Smile, użyje w opowiadaniu, jeśli tylko Woytass nie urwie mi głowy. Podobno jednemu kolowi kiedyś o mało łba nie urwał Wink

What are my chances?

...does not compute Very Happy Wink
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.


Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2004-09-21 15:44:47, w całości zmieniany 1 raz
2004-09-21 15:34:52
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
J.Vasquez




Captain
Dołączył: 2003-01-25
Posty: 528



Jeśli pojawię się w opowiadaniu to mam taką mała prośbę ...dajcie mi chociaż kogoś zabić Twisted Evil a obiecuję nie czepiać się niiiiczego Very Happy
2004-09-21 15:39:31
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Ender




MODERATOR
Dołączył: 2002-03-19
Posty: 1103

Surt:

Nie urwie.... nie urwie.... Smile
Bedzie na uwiezi Smile
____________________________________
Uwazaj o co prosisz bo mozesz to dostac
2004-09-21 20:48:55
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430



ROZDZIAŁ III Gambit


STACJA BADAWCZA "SUCHA BESKIDZKA", pop. 10. Witajcie na Acheronie. Tablicę z takim właśnie napisem minęli, kierując pojazd w kierunku bramy głównej stacji.
Niewielki kompleks bunkropodobnych budowli był nieustannie smagany wiatrem. Nad zbudowanymi, według ludzkiego pomysłu, metalowymi strukturami, górował potężny procesor atmosferyczny. Napędzana energią syntezy jądrowej maszynera kontynuowała proces zamiany acherońskiej atmosfery w zdatną do oddychania.
Transportej wjechał do wnętrza bydynku, opadły za nim ciężkie wrota. Kiedy Ender, Surtsey i Schammann opuścili pojazd, ich oczom ukazały się trzy niewyraźne sylwetki, ukryte w głębi pomieszczenia. Postacie zbliżyły się.
- Panie Ender, pan i pańscy ludzie udadzą się teraz za mną - powiedział mężczyzna w czarnym garniturze i ciemnych okularach , ignorując rangę żołnierza. Kiedy z cienia wyłoniły się pozostałe osoby, B.Ender stwierdził, że w sumie nie różnią się tak bardzo od człowieka, który go zagadnął. Ten sam strój, wyprasowany w nienaganny kant, tak ostry, że można się pociąć. Te same bezduszne twarze, nie zdradzające faktu posiadania oczu pod pozornie nieprzepuszczajacymi światła okularami.
- Kim pan jest? - zapytał sierżant.
- Smiketh, agent Smiketh - przedstawił się, mówiąc powoli, jakby z namaszczeniem, po czym wskazał swoich towarzyszy:
- Agenci Von Vysenberg i Kwinto. - Mężczyźni skinęli głowami. - Część formalną mamy już za sobą, a teraz proszę za mną. Personel medyczny zaopiekuje się waszymi kolegami. Ciało starszego szeregowca Leme Fisto zostanie zabezpieczone i wysłane na ziemię. Proszę zostawić broń, nie bedzie potrzebna. Wasz meldunek dotyczący wydarzeń na pokładzie tajemniczego wraku został zarejestrowany.
- Muszę natychmiast uzyskać kontakt z dowództwem na orbicie. - Słowa sierżanta zostały wypowiedziane tonem nieznoszacym sprzeciwu.
- Wszystko w swoim czasie - Kwinto wskazał korytarz.
Milcząc dotarli na poziom B, nastepnie udali się do atrium naprzeciw windy. Von Vysenberg wprowadził kod i drzwi schowały się posłusznie w ścianie. Smiketh gestem ręki zaprosił żołnierzy do środka.
Nagle B.Ender poczuł ukłucie i odruchowo złapał się za szyję. Jego oczy gwałtownie zaszły mgłą. W głowie miał chaos, w uszach słyszał szum. Próbował utrzymać równowagę, lesz ta, nabyta we wczesnym dzieciństwie umiejętność, nagle stała się najtrudniejszą rzeczą na świecie. Oparł się na Surtseyu, ale ten także nie był w najwyższej formie. Padając na ziemię zobaczył Wikinga, który ostatnimi resztkami sił chwycił za gardło agenta Kwinto. Gdyby nie narkotyk, jaki mu injektowano, pewnie rozszarpałby pracownika Koncernu na strzępy. Jednak z każdą chwilą był coraz słabszy. Schammann poczuł kolejne ukłucie, rozluźnił palce, którymi jeszzce przed chwilą dusił przeciwnika, po czy runął bezwładnie na podłoge.
- Niech się pan już nie szamocze, panie Schammann. - Szeregowy usłyszał zniekształcony głos Smiketha.
- Uwierzcie mi, tak będzie dla was lepiej. Nie musicie się już o nic martwić. Wszystkim się zajmiemy. Będziecie nam jeszcze potrzebni. Lecz lepiej będzie dla obu stron, jeśli nie sprawicie nam niepotrzebnych problemów.


-------------


- To niesamowity gatunek. Czegoś takiego jeszcze nie spotkaliśmy i pewnie już nie spotkamy. - Podniecony głos Dr. Dry dźwieczał w mikrofonie na konsolecie, zaktórą siedziała Oficer Naukowy Randida. - Według informacji, jakiej udzielił nam agent Void Ass, w żyłach osobników tego gatunku płynie stężony kwas. To zupełnie niezwykłe - kontynuował doktor.
- Za chwilę będę w Med Labie, nie rozpoczynaj sekcji beze mnie.
- Jasne, poza tym nie wiem jak takiemu czemuś można zrobić sekcje.
- Pomyślimy. - Randida usłyszała nagle jakiś dziwny trzask w mikrofonie. Po chwili zrozumiała co było źródłem dźwięku i uśmiechnęła się szeroko.
- I jeszcze jedno, Peter.
- Hę?
- Jak będziesz składał meldunek Andersonowi, trzymaj piwo z daleka od mikrofonu, dobrze?
Bulgot rozmył się w tle.


------------------



- Wracamy po nich, poruczniku? - kapral Wośkez była zniecierpliwiona. - To miała być rytynowa misja, szuruburu i mieliśmy leżeć w hibernatorach, w drodze powrotnej na ziemię. Poza tym większość kontyngentu została tutaj, na USS Bobrowniku.
- Właśnie, o co chodzi szefie? - zagadnął szeregowy Samaelewicz, najwiekszy Don Juan w armii. - Wiem tylko, że dostałem nagłe wezwanie do lodówki. Nawet nie zdążyłem sie pożegnać z Sabiną.
- Z Sabiną? To już nie z Maryną? - pytanie zadał szeregowy Rogue, sanitariusz.
- Co ty? Maryna była dwa miechy temu, albo trzy.
- Zabierzemy ich stamtąd, jak tylko dostaniemy meldunek - odrzekł porucznik Ciachson na pytanie kapral Wośkez, pierwszego pilota Drop Shipa.
- Do żopu taka akcja - zabrał głos szeregowiec Kola Bor, mieszajac, jak zwykle, swoje wypowiedzi z mową ojczystą. Kola był świetnym wojakiem, ale jeszcze lepszym pijusem. Chociaż mówił o sobie, że nie jest alkoholikiem, tylko smakoszem wódki. Prowadził zacięte boje z Mayakowskim o to, kto potrafi wiecej wypić. W sumie wyłonienie zwycięscy było awykonalne, bo następnego cieżkiego dnia, zawodnicy mięli poważne kłopoty z pamięcią i pewnie daliby słowo, że wczorajszego dnia nie było. Nie mówiac już o jakichkolwiek zakładach, czy wynikach.
- Wiecie, rebiata, nie po to leżelim tri tygodnie w lodówkach, sztoby tera siedzieć na żopach bezczynnie.
- Ciężkie robotnicze życie - podsumował Mares. - Chciałbym, żeby coś się ruszyło, chętnie poczułbym znowu tę cudowną moc broni. - rozmarzył się szeregowiec.
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.


Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2004-09-27 13:45:07, w całości zmieniany 1 raz
2004-09-22 12:40:02
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
Qvintoo
Watashi baka desu



First Sergeant
Dołączył: 2003-01-04
Posty: 229



Zawsze chcialem pracowac dla firmy, zawsze chcialem byc agentem Very Happy Dzieki Smile
2004-09-22 14:52:47
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
MIKET
The Great Cornhollio!



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-10-08
Posty: 1412



No ładnie - najpierw żołdak a teraz agent firmy - daleko zaszedłem Very Happy

Na poczatku tez miałem wrazenie ze Surt jedziesz naopowiadaniu Le Mefa ale pewnie sie yle biorac pod uwage dalsza akcję...zobaczymy. miejmy nadzieje ze nie bedzie to nieudany sequel Razz

Tylko mam prośbe - u Miefiego tez mnie to chwilami denerwowało - nie kopiuj tylu textów z serii...bo wtedy modnosi sie wrazenie ze to juz było i ze to wtórne...chociaz moze tak ma byc ale mnie to denerwuje...
____________________________________
MU-TH-UR 6000
2004-09-23 19:19:30
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość 6890012 Odpowiedz z cytatem
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430



ROZDZIAŁ IV Skoczek gotowy do skoku



Wchodząc do laboratorium Randida zauważyła, że obcy stwór, który jeszcze niedawno pulsował na twarzy szeregowca Kabookiego... zniknął. Kapral Piokone był w takim stanie, jak przedtem.
- Gdzie...
Dr Dry wskazał stół operacyjny. Leżało na metalowej podstawce, podkurczonymi pająkowatymi kończynami do góry. Nie ruszało się, nie pulsowało, jak tamto, wciąż przyklejone do głowy kaprala.
- Jakim cudem je oderwałeś, przecież... - Oficer Naukowy otworzyła szeroko oczy.
- Niczego nie odrywałem. Przecież sama widziałaś jak zakończyły się nasze próby. Obiekt zaciskał jeszcze mocniej palce i ogon. Teraz odpadł sam, bez niczyjej pomocy. Wszystko wskazuje na to, ze zdechł.
- Czego się dowiedziałeś? - Randida przekartkowała dziennik leżący na biurku.
- Nic istotnego, ponad to, co wiemy. Mogę dodać, iż moim zdaniem ta istota nie jest w pełni organiczna. To biomechanoid.
- Maszyna plus żywa tkanka - Randida spojrzała znad okularów na doktora.
- Gdyby przyjąć Twoją tezę, z którą, dodam, osobiście się nie zgadzam, oznaczałoby to, że badany przez nas gatunek został... wychodowany... przez inteligentną rasę... Biorąc pod uwagę układ obronny, jakim to zwierze...
- Biomechanoid - poprawił Peter Dry.
- Ten osobnik - Randida kontynuowała. - Układ obronny jakim dysponuje... oznacza, że celem jego twórców było uzyskanie swego rodzaju broni. Oficer zrobiła pauzę, po czym dodała: One muszą coś wszczepiać swoim ofiarom, inaczej nie miałoby to sensu.
- Masz rację, autodok wykrył w jego klatce piersiowej zarodek czegoś, co wyglądem wogóle nie przypomina tego kraba. Jednak nie ma wątpliwości, że znalazł się tam dzięki niemu. Dry wskazał stół. - Zarodek rośnie w bardzo szybkim tempie.
- I mówisz to takim spokojnym tonem?! - Kobieta była skonsternowana. - Jeśli przyjąć, że mamy do czynienia z bronią, jestem pewna, że kiedy obcy będzie chciał wyjść na zewnątrz, na pewno nie zatroszczy się o zdrowie tego żołnierza! Dlatego my to musimy zrobić. Usuniemy to paskudztwo operacyjnie.
- Niczego nie usuniecie. - Do laboratorium weszło dwóch mężczyzn. Zakaz padł z ust Thomasa Tomexxa. Ubrany w biały fartuch doktor Virusov milcząc obrzucił wzrokiem obcego.
- Operacja jest zbyt ryzykowna, moglibyście uszkodzić to fenomenalne stworzenie. - W głosie Tomexxa było słychać podziw.
- Oszalał pan? Najważniejsze jest życie człowieka. Tylko usunięcie tego czegoś może uratować tych ludzi. - Randida trzęsła się ze złości pomieszanej ze strachem.
- Czymże jest życie jednego, czy dwóch ludzi, w porównaniu z tym, co możemy osiagnąć dzięki temu gatunkowi. Nowe rewolucyjne lekarstwa, szczepionki. Poświęcając życie tych żołnierzy, możemy uratować całe istnienia. Poza tym ci dwaj i tak, prędzej czy później, straciliby życie. W armii codziennie ktos umiera. - Doktor Virusov był abslutnie pewny swoich racji.
- Co? - Oficer nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - To jakiś marny żart, nie możecie...
- Już skończyliśmy. Podlega pani Koncernowi, jeśli praca pani nie odpowiada, możemy znaleźć dla pani inne zajacie.
- Inne zajecie - pomyślała. Mały wypadek przy pracy. Na ziemi nikt się nie upomni o jednego marnego Oficera Naukowego. A jeśli nawet, Koncern zatroszczy się, by nie było żadnych problemów. Jedno marne życie można było po prostu wykasować, jak plik w komputerze.
Mężczyźni opuścili pomieszczenie. Randida wiedziała, że każdy jej ruch jest inwigilowany. Nawet jeśliby chciała pomóc ofiarom obcego, wszelkie jej próby spełzłyby na niczym. Była załamana. Spojrzała na milczącego przez całą wizytę ekspertów Koncernu, Petera Dry.
- Napij się piwa. - Doktor uśmiechnął się. Był to uśmiech pozbawiony wesołości. - Tego ci nie zabronią.
Uwierz mi, też chciałbym im pomóc, ale rozkazy są kategoryczne. Mielibyśmy marne szanse.
- Co teraz? - Sięgnęła po puszkę erzacpiwa.
Poczekamy - powiedział, tłumiąc beknięcie.


--------------------


- Pańscy żołnierze będą nam potrzebni, poruczniku Ciachson. - Głos Pawła Andersona był spokojny i pewny. - Wszystko ustalimy z pańskimi przełożonymi, niech mi pan zaufa.
- Ufam tylko sobie - odrzekł porucznik. - Dopóki nie otrzymam oficjalnego rozkazu, nie ruszymy się stąd.
- Wracajcie do domu, to jest rozkaz. - Anderson był teraz mniej opanowany. - To Koncern Weylanda Yutaniego was wynajął i jesteście zobowiazani wykonywać moje polecenia!
- Myli się pan - powiedział sucho żołnierz. - Umowa była taka, że po wykonaniu zadania oddział wraca do domu. Rozumie pan? Ja do tej pory nie dostałem meldunku od swoich żołnierzy. Nie znam wyniku misji. Jakiekolwiek szczegóły są mi obce.
- Ile pan chce? - Pytanie przedstawiciela Koncernu zamurowało porucznika.
- Milion dolarów w twardej walucie. - Po chwili padła odpowiedź.
- Zgoda - Anderson był rozpromieniony. - Nie pożałuje pan. Po powrocie na Ziemię będzie pan zamożnym człowiekiem.
- Posłuchaj, ty biurokratyczna gnido. - Głos Ciachsona był spokojny. - Masz dwanaście godzin, jeśli do tego czasu moi ludzie nie będą gotowi, cali i zdrowi... wyrwę ci jaja... jeśli je masz, pętaku. Bez odbioru.
Monitor na biurki zgasł. Cłowiek Koncernu jeszcze długo wpatrywał się weń z otwartymi ustami.


----------------

- Przygotować się do zrzutu. Macie dwanaście godzin. Mares, myślę, że poczujesz w końcu tę swoją moc broni.
- Skąd ta zmiana, szefie? - Pytanie zadał kapral Michael.
- Wygląda na to, że Koncern chce nas wykiwać. Zatrzymali naszych żołnierzy na czas nieokreślony i kazali nam wracać do domu bez nich. Próbowali nawet przekupić.
- Ile dawali? - To szeregowy Gothmog.
- Milon dolarów. - W sali odpraw wypełnionej po sufit rozmaitymi rodzajami broni, zapadła cisza.
- Dlaczego się pan nie zgodził? - Ostrzał pytań kontynuowała kapral Wośkez.
- Ci ludzie powierzyli swoje życie w moje ręce... no i mam niecodzienną ochotę dokopać kłamliwym dupkom Koncernu. - Porucznik był po prostu wkurzony tą pewnoscią siebie Andersona. Tym absolutnym przeświadczeniem, że każdego można kupić. Ciachson pomyślał, że gdyby był młodszy, pewnie by się zgodził. Gdyby miał dla kogo żyć, zgodziłby się bez wahania. Ale był sam, żołnierze byli dla niego rodziną, a wojsko... Wojsko było wszystkim.
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.


Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2004-10-26 12:50:39, w całości zmieniany 2 razy
2004-09-24 11:51:11
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1252



O, tak !! Coraz bardziej mi się podoba Very Happy
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-09-24 15:27:23
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Randida
hey top, what's the op?



Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63



no no...też jestem pod wrażeniem; najpierw szeregowa, która całuje się z męskim szowinistą a teraz oficer naukowy Very Happy Shocked Surt, jestem pod wrażeniem, żadnych sugestii z mojej strony nie usłyszysz (chociaż też chętnie coś albo kogoś rozwaliłabym, tak dla samej przyjemności Rolling Eyes
narazie z braku czasu niczego czepiać się nie będę, ale...chociaż nie, przyczepię się tej Beskidzkiej: STACJA BADAWCZA "SUCHA BEZKIDZKA" - powinno być SUCHA BESKIDZKA, narazie tyle Surprised Surprised
2004-09-26 22:31:07
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość 4523370 Odpowiedz z cytatem
SAMMAEL
Not bad for a human



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-02-26
Posty: 1254



a gdzie Kicek? jeśli BezKicka, to gdzie on sie podział?Very Happy
____________________________________
Nie dyskutuj z idiotami, najpierw sprowadzą cię do swojego poziomu a potem pobiją doświadczeniem.
2004-09-27 09:34:15
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430



kurcze, a ten kicek był taki ladny, amerykańcki Very Happy
zmienione! Smile


ROZDZIAŁ V ZUGZWANG


- Będą tutaj za dwanaście godzin. Nie udało się przekonać tego porucznika, nawet pieniędzy nie chciał, a suma była nie mała. - Anderson był blady i sprawiał wrażenie czowieka pogodzonego z losem.
- Milion dolarów? Ten człowiek musi być szalony. - stwierdził Void Ass.
- Wobec tego pozostaje jedno rozwiązanie. - Smiketh był znudzony. - Przygotujemy powitanie naszym dzielnym wojakom. Gaz bojowy CN 500 powinien załatwić sprawę. Nie zdążą nawet mrugnąć. Zgon nastąpi w kilka sekund.
- Mam nadzieję, że nie myli się pan, naprawdę. - Twarz Andersona odbijała sie w ciemnych okularach agenta. - Jak się mają nasze skarby? - jego głos zyskał na pewności, pytanie skierował do doktora Virusova.
- Rosną jak na drożdżach - meżczyzna w białym fartuchu mówił tak, jakby chodziło o słodkie niemowlęta. - Nad wszystkim czuwają nasi ludzie. Zapewniam, że nie zdarzy się nic nieoczekiwanego. Mamy pełną kontrolę. Zarobimy masę forsy. Jeśli tylko wyeliminowanie marines jest tak proste, jak zapewnia agent Smiketh, to jestem spokojny.
- Dobrze, panowie, plan jest jasny. O terminie kolejnego spotkania poinformuję każdego indywidualnie. - zakończył Anderson.


-------------


Oficer pokładowy Chix siedział za konsoletą i próbował wprowadzić w życie rozkaz Ciachsona. Miał uzyskać dostęp do komputera Suchej Beskidzkiej poprzez orbitalnego satelitę. Porucznik był pewien, że Anderson coś przed nim ukrył, i że odpowiedź na pytanie: "CO?", znajdzie w ich komputerze. Ale do tego potrzebował szybkich palców do tańca na klawiaturze i jeszcze szybszego umysłu. I obie te cechy posiadał android Chix. Wspomagany przez komputer pokładowy, zwany Matką Ogmem, analizował tysiące linijek skomplikowanego kodu komputerowego. On i Matka Oghm szukali jakiegoś błędu, luki w systemie.
- Oghm, pośpiesz się, nie płacą nam od godziny. - Chix przemówił do komputera, tak jakby mówił do człowieka z krwi i kości, któremu zależy na rzeczach tak błahych, jak pieniądze.
- A co to ja jestem? Wróżka? Jak ci nie pasuje, sam przeglądaj ten cholerny technobełkot. - Z głośników padła kąśliwa odpowiedź. Dwie maszyny. Jedna tak bardzo przypominająca człowieka, że włączona została do ludzkiej rodziny i traktowana była jak kumpel z załogi, równiacha.
Druga zaś, zamknęta w plastykowym pudle, skazana wyłącznie na pracę analityczną, jednak nie pozbawiona tak typowego dla ludzi humoru.
- Mamy dostęp, dwunożna puszko - padła w końcu konkretna odpowiedź, tak charakterystyczna dla Matki Oghm. - Jestem pewien, że informacje zawarte w centralnym komputerze SB zaciekawią naszego porucznika...



-------------------

Kiedy szeregowy Surtsey otworzył oczy, ujrzał Schammanna manipulującego przy swoim bucie. Sierżant B.Ender siedział po drugiej stronie, na łóżku wysunietym ze ściany. Mężczyzna o wyglądzie Wikinga trzymał w ręku średniej wielkości nóż.
- Wiedziałem, że skrytka kiedyś się przyda. - Skonstatował z dumą szeregowiec.
- Jak długo tu jesteśmy? - Surtsey przeciągnął się ziewając.
- Trudno powiedziać, kilka godzin, może cały dzień, może dłużej... - B.Ender nie był pewien.
- Zaraz się stąd wydostaniemy - Schammann uśmiechnał się paskudnie. - Hej! Strażnik, ten koleś tutaj, ma w portfelu zdjęcie twojej żony, ale laska! - żołnierz zagwizdał.
- Nie mam żony - Zza drzwi dobiegł głos Settysza, którego postawiono na warcie.
- Żartowałem, wyluzuj, ziom, mój kolega dostał dziwnej wysypki. Jeśli natychmiast nie otrzyma fachowej pomocy, wszyscy zginiemy, ty także! Szybciej, on się dusi!
Settysz usłyszał okropny kaszel Surtseya.
- Takie bajki to wy możecie...
Zgasło światło.
- Co jest, kurwa?! Jaja sobie robicie? - kaszel najwyraźniej minął szeregowemu.
Nagle usłyszeli hałas za drzwiami. Stażnik strzelał.
- Zostaw mnie, zostaw!!!... aaaargh!!! - Straszliwy nieludzki krzyk Setysza zamarł równie gwałtownie, jak się rozległ. Przestał strzelać. Zapaliło się czerwone światło awaryjne. Trzask wyginanego metalu. Jeszcze jeden. Żołnierze patrzyli niemo na drzwi, które trzymały się dosłownie na ostatnim włosku. Coś było niebywale silne. Wreszcie drzwi ustąpiły. Ujrzeli czarny zarys czegoś, co przypominało kształtem człowieka, lecz na pewno nim nie było. Coś olbrzymiego, coś co chciało ich zabić.
- Choć tutaj maszkaro, pokaże ci sztuczkę z nożem. - Schammann powoli okrążył potwora, po czym rzucił za siebie: - Biegnijcie do windy, zaraz do was dołącze!
Ender i Surtsey nie zastanawiajac się długo, pobiegli przed siebie w zdłuż korytarza. Szeregowy kątem oka dostrzegł zmasakrowane ciało Settysza. Wrócił się po broń. Krzyk patroszonego Schammanna sparaliżował go.
- Surt, chodź wreszcie. - Usłyszał głos przełożonego. Podniósł broń - spojrzał na czerwony wskaźnik - tylko czterdzieści dwa pociski w magazynku. Obrócił się i wrócił do atrium. Schammann był jego kumplem, kumpli się nie zostawia.
- Surtsey! Pojebało cię?! Wracaj! To jest rozkaz! - Na nic się zdały prośby i groźby sierżanta. B.Ender najpierw usłyszał strzały, a późnie odgłos miażdżonych kości. Szeregowiec Surtsey nie zdołał nawet krzyknać.
B. Ender wiedział, że nie zdoła mu pomóc, pobiegł do windy. Miał rachunki do wyrównania z tym potworem, jak i ze Smikethem, oraz całym Koncernem. Ale wiedział także, iż bez broni i w pojedynkę, nie zdoła zbyt wiele osiągnąć.
Kiedy znalazł się w kabinie, z calej siły wdusił przycisk PARTER. W głębi korytarza dostrzegł ruch. Atakujący cień przybrał postać oślinionego monstrum i runął prosto na sierżanta. Drzwi zamknęły się ułamek sekundy wcześniej. W metalu pojawiło się wybrzuszenie. Chwilę później drugie. Stwór nie dawał za wygraną. Winda ruszyła powoli w dół. W miejscu, w którym metal natrafił na przeszkodę w postaci wybrzuszeń, winda stanęła. B.Ender myślał szybko, podniósł ciężką klapę pod nogami i chwicił się drabiny i zaczął schodzić. Słyszał dźwięk dartego metalu. Obcy był blisko. Kiedy sierżant znalazł się na dole, zobaczył kratę przykrywającą wyjscie. Wykopał przeszkodę i pobiegł długim korytarzem w stronę pomieszczenia, w którym zostawili APC. Dotarł do masywnych drzwi, rozsunał je i wszedł do środka. Transporter stał na swoim miejscu. Ten fakt dodał choć troche otuchy żołnierzowi. Zamknął olbrzymie wrota i uszkodził układ elektryczny wyrywajac pęk kolorowych kabli. Teraz, bez specjalistycznego sprzętu, nie można było ich otworzyć.
Rozsunął do boku drzwi pojazdu podszedł do konsolety. Wcisnął kilka przełączników, by ze zrezygnowaniem stwierdzić, że nadajnik wysokokierunkowy został uszkodzony.
- Panie Ender, zaskoczony, że się znowu spotykamy? - sierżant znał ten głos. Klik. Agent Smiketh załadował pierwszy pocisk ręcznie. Za jego plecami, niczym cienie, pojawili się Von Vysenberg i Kwinto, również uzbrojeni w M-41A. -Spodziewałem się pana. Szkoda, ze jesteśmy po przeciwnych stronach. Podziwiam pańską zawziętosć.
- Czym jest to stworzenie? - Ender wiedział, że jego szanse są niewielkie, jednak próbował odwrócić uwagę agenta.
- To organizm doskonały, jest najczystszym pierwiastkiem zła, jaki można sobie wyobrazić. Podziwiam jego złożoność, a jednocześnie tę prostotę. Zresztą, nie powinno to pana interesować, to ostatni przystanek, panie...
Na czole agenta wykwitły nagle trzy czerwone kropki.
- Co jest? - Smiketh stanął jak wmurowany w ziemię. Nagle usłyszeli dźwięk tłuczonej szyby pancernej i do wnętrza APC wpadło coś w rodzaju pioruna kulistego. Głowa agenta pekła niczym przejrzały melon, a ciało runęło do tyłu.
- Kv'var - Słowo, które wdarło sie w ich umysły i odbiło echem.
B.Ender popatrzył na zahipnotyzowanych agentów i gwałtownym ruchem wyrwał strzelbę impulsowa z rąk Von Vysenberga.
- Padnij! - warknął krótko i zaczął strzelać, nie myśląc o tym, że APC wyładowany był łatwopalnościami i w każdej chwili mógł ich posłać do nieba. Liczył sie tylko cel.
- No pokaż się skurkowańcu! No chodź! - krzyczał żołnierz.
Błysk. Jakiś niesamowicie cieńki, lekki i szybki owalny przedmiot wpadł przez otwarte drzwi transportera i przeszedł przez sierżanta jak przez masło.
Bill Ender już nie krzyczał. Dwie połowy jego ciała runęły w fontannie krwi na ziemię, ochlapując posoką przerażonych Von Vysenberga i Kwinto.
Nagle znalazło sie pośród nich. Nie mogli tego widzieć, nie mogli się poruszyć. Głos uwiązł im w gardłach. Drzwi pojazdu zamknęły się same. Tak to przynajmniej wygladało. Chwilę potem rozdzierający serce wrzask rozniósł sie po pomieszczeniu i wypełnił je do cna.
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
2004-09-27 14:52:05
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona: 1, 2, 3  Następna Tematy    Napisz nowy temat    Odpowiedz do tematu

 


Powered by phpBB