Autor |
Temat: Szach i mat |
MODERATOR
Dołączył: 2002-03-15
Posty: 1965
|
Wreszcie mialem troche czasu w robocie zeby nadrobic kilka rozdzialow . Przyznam szczerze, ze to opowiadanie czyta sie lepiej niz to ostatnie Mefiego - gatulacje Surt.
Wreszcie dostalem guna . Randida - dzieki za wsparcie
Przypomne tylko, ze u Ciacha sa starsze fanfictiony, min. Y-akha. Ten jest wg mnie swietny: http://www.obcy.ibt.pl/FANFIC/obronca.zip mimo, ze nie do konca zgadzam sie z wysnuta tam teoria to czytalo sie swietnie. Polecam (to tak na marginesie).
|
|
2004-11-17 14:12:27
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2004-09-02
Posty: 1393
|
Uuuuu twardy ze mnie madierfakier
"Nagle stanęła
jak wmurowana w ziemię. W ładowni wisiały wypatroszone zwłoki
Gothmoga, drugiego pilota.
- To twoja robota?
Corvax wzruszył ramionami. - Skąd miałem wiedzieć, że jesteście
swoi?"
Just the way aha aha I like it aha aha
Opowiadanie jest bardzo dobre, troche szybko zmienia sie tempo, ale to wychodzi na dobre... Biedny Sammaelowich .
Oprócz paru blędów ortograficznych nie dostrzegłem zadnych wpadek. Jest gut, czekamy na dalsze
|
|
2004-11-17 14:57:44
|
|
SAMMAEL
Not bad for a human
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-02-26
Posty: 1254
|
NIe tak zle, lepsze to niz zgiąc z rąk andersona:P ____________________________________ Nie dyskutuj z idiotami, najpierw sprowadzą cię do swojego poziomu a potem pobiją doświadczeniem.
|
|
2004-11-17 15:50:19
|
|

Sergeant
Dołączył: 2004-10-18
Posty: 105
|
Cytat: | Powiedzcie mi. Jak to jest z tym komandosem. Bo wydaje mi sie,
że Foster w swojej nowelizacji używał takiego określenia.
|
Foster czy jego pożal-się-boże-kumpel-szwagra-z-fce-tłumacz? (sry, nie lubię 99,99% tłumaczy.)
Komandos to jest członek sił specjalnych, a nie zwykły trep, bez urazy.  ____________________________________ "Any event can lead to stress and, as everyone has experienced, events don't always come one at a time." - US Army FM 21-76. Survival.
|
|
2004-11-18 00:37:46
|
|
Randida
hey top, what's the op?
|
Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63
|
Wreszcie przeczytałam. Jeśli pamiętasz Surt, co kiedyś Ci powiedziałam na temat Twojego pisania, to dalej to podtrzymuję
Ale bez maleńkiej krytyki się nie obejdzie. Chociaż w większości wyręczyła mnie Soshka, to ja tylko przyczepię się do jednej kwestii z IV rozdziału:
- Ile dawali? - To szeregowy Gothmog.
- Milon dolarów. - W sali odpraw wypełnionej po sufit rozmaitymi rodzajami broni, zapadła cisza.
- Dlaczego się pan nie zgodził? - Ostrzał pytań kontynuowała kapral Wośkez.
Ostrzał pytań? Z kontekstu wynika, że po rewelacjach Ciachsona zapadła cisza, więc skoro tak, to „ostrzał pytań” jakoś mi nie pasuje…
W rozdziale IX:
(…) ale musimy mieć hasło - Oficer
Naukowy wyprzedziła kolejne pytanie - i on je zna - wskazała na
szefa stacji badawczej "Sucha Beskidzka".
- To absolutnie neimożliwe! Odmawiam! - Anderson w końcu
postanowił się odezwać. Jego głos był piskliwy, jakby nawdychał
się helu.
- Zaraz sie zobaczy, gieroj - Kola przydusił lufą smartguna
głowę Andersona do burty APC.
- Dobra - odpowiedział falsetem.
Anderson chyba nie bardzo miał się nad czym zastanawiać, a już na pewno nie nad tym, czy się odezwać, czy nie. Jego sytuacja trochę przypomina położenie Burke`a, kiedy Hudson chciał go rozwalić. Dlatego powinien może coś „bąknąć” albo „niezbyt przekonująco zaprzeczyć”, albo cokolwiek. I tekst „to absolutnie niemożliwe!odmawiam!” – jakoś też nie bardzo do padalca pasuje. Mógł się bać (a taka gnida trzęsie porami na pewno!), więc najbezpieczniej byłoby dla niego się zasłonić nagłą amnezją i bąknąć coś w rodzaju: „nie znam żadnego hasła! ona sobie to wymysliła”.
I na końcu: „dobra – odpowiedział falsetem” – może lepiej by brzmiało „dobra, przypomniałem sobie…- wydukał z trudem Anderson, po tym jak poczuł zimną stal (metal czy coś) na skroni...." (albo coś w tym rodzaju..)
Na razie tyle, tak na gorąco. Już mam nowego twardziela, więc teraz nie rozleci się tak szybko i obiecuję, że teraz na bieżąco będę śledzić. Reasumując, opowiadanie jest bardziej, niż "niezłe". Poz
PS. po myślniku powinieneś kontynuować zawsze z małej litery, będzie bardziej przejrzyście….
|
|
2004-12-02 14:26:02
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
ROZDZIAŁ X ZEITNOT
Transporter wjechał na rampę. Anderson wiedział, że jeśli go dostaną, nie będzie mowy o żadnych procesach czy gniciu w więzieniu, zabiją go na miejscu, dlatego starał się jechać jeszcze szybciej, choć wąskie korytarze stacji procesora znacznie tę czynność utrudniały. Nagle skonsternowany usłyszał dźwięk rozsuwanych drzwi pojazdu, nikogo jednak nie zobaczył. Odetchnął z ulgą - dzwi musiały otworzyć się same, siłą bezwładności - pomyślał, po czym docisnął mocniej pedał gazu.
- Panie Anderson! Znowu się spotykamy - kierowca podskoczył na fotelu, puścił kierownicę, a rozpędzony APC z hukiem wpadł na ścianę, sypiąc fontanną iskier. Pojazd się zatrzymał.
- Eksperymentowałeś z obcymi formami życia, więc teraz ja poeksperymentuję z tobą. Corvax uśmiechnął się paskudnie, ostrze naręcza zalśniło w blasku czerwonego światła. Predator wbił wristblade w żołądek Andersona i podniósł go do góry, Z ust człowieka koncernu popłynęła struga gęstej krwi.
- Pozdrowienia od Yautia, frajerze!
Gwałtowny ruch, Corvax zareagował zbyt wolno, obcy był szybszy. Predator puścił patroszonego Andersona, zawirował i chwycił śliniącego się napastnika za pysk po czym wygiął się i wykopał potwora w głąb pojazdu.
W tym samym czasie Randida oprzytomniał i chwyciła niepewnie strzelbę impulsową. W momencie kiedy monstrum zerwało się do ponownego ataku, wycelowała, z trudem nacisnęła spust i rozerwała intruza serią wielokalibrowych pocisków. Kwas przepalił podłogę na wylot, rozprysk zalał szafki z łatwopalnościami.
- Biegnij! - krzyknął Predator.
Oboje jak na komendę wyskoczyli z dymiącego pojazdu i rzucili się do ucieczki. Kilkanaście metrów dalej poczuli podmuch potężnej eksplozji transportera, który rzucił nimi o ziemię niczym szmacianymi lalkami.
---------------------
Ciachson, Mares, Wośkez i Dr Dry biegli w stronę wyjścia. Raz po raz posyłali za siebie serie z karabinów impulsowych.
- Uważaj! W prawo! - Mares rozszarpał kolejne wielopalczaste stworzenie. Dotarli do rozwidlenia.
- Schodami! - krzyknął porucznik.
- Mrrrraugrrr!!! - Coś ciężkiego znalazło sie pośródnich. Jakaś rycząca, półprzeźroczysta postać. Coś zawirowało i chlasnęło Maresa ostrym jak brzytwa orężem, płatając jego głowę wraz z hełmem na pół, w fontannie krwi.
- Mares! Aaaaargh - Ciachson chciał strzelać, ale nie wiedział do czego.
Kolejny obrót, coś przebiło doktora Dry i podniosło do góry. Peter ostatnim wysiłkiem podniósł pistolet, wycelował i wypalił kilkakrotnie w coś, czego nie mógł zobaczyć.
Trysnęła fluorescencyjna ciecz, postać zaczęła iskrzyć, na jej powierzchni ujrzeli wyładowania elektryczne. Ukazał im się dwuipółmetrowy stwór. Przysięgliby, że gdzieś już takiego widzieli.
- Corvax! Co ty, kurwa, robisz?! - Wośkez zbaraniała.
Mrrraugrr - to nie był Corvax.
Na plecy napastnika runął obcy, łowca obrócił się błyskawicznie i rozchlastał go niewyobrażalnie ostrym dyskiem. Kwas przepalił mu rękę razem z orężem. Zawył. Ciachson zaczął strzelać. Czuł jak spływa na niego fala błogiego spokoju. Nawet w niebie nie byłoby mu lepiej.
Kosmita runął na plecy. Fluorescencyjna krew trysnęła na ziemię i ściany. Nie ponowił ataku. Nie poruszył się.
W tym momencie pojawili się Randida i Corvax.
- Mamy problem, z APC nie ma czego zbierać, posypał się w drzazgi - Oficer Naukowa dyszała ciężko. Dobrze, że Corvax zdiął maskę, bo ich przeciwnik, z którym przed chwilą ledwo się uporali, wyglądał bliźniaczo.
- Co z Andersonem?
- Tak bardzo spodobało mu się w środku transportera, że obiecał sobie zostać tam na zawsze - na osmolonej twarzy Predatora pojawił się paskudny uśmiech.
- Wracamy do "Suchej Beskidzkiej" po drugi transporter? - Wośkez patrzyła w jakiś bliżej nie określony punkt.
- Pójdziemy pieszo, nie zaryzykuję spotkania z tymi bydlakami. Kiedy tylko dostaniemy się na Bobrownika, rozpieprzymy to cholerne miejsce z orbity.
Ciachson był bezsilny i wściekły. Zostawił na tej planetoidzie prawie cały oddział i nie dostał w ręce winnego. Ale jeszcze go dostanie. Anderson to tylko płotka. Za wszystkim stoi Weyland Yutani, to jego bezwzględna chciwość doprowadziła do śmierci B. Endera, Michaela, Piokone i innych.
- Idzie pani? - Ciachson zwrócił się do Oficera Naukowego. Randida klęczała nad zwłokami Petera Dry. Patrzyła pustym wzrokiem, jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Coś w niej pękło. Doktor Dry był jej najlepszym kumplem, może nawet więcej niż kumplem.
Wośkez poklepała ją po ramieniu i pomogła jej wstać.
Na zewnątrz wiał silny wiatr i padał deszcz. Pod żołnierskimi butami mlaskało błoto i rozpryskiwały kałuże. Dotarli do promu zrzutowego. Wośkez usiadła za konsoletą i poderwała pojazd do góry. Ciachson złożył wysięgnik i zabezpieczył drzwi. Silniki ryknęły pełną mocą. Randida usiadła na fotelu, zaczęła przypinać pasy, wciąż pamiętała o koledze, którego zostawiła na tej bezdusznej planecie. Gdzieś z góry, na jej kolano spadła kropla czegoś gęstego, czegoś co przypomianało obleśną galaretę. Odłożyła klamrę pasów bezpieczeństwa i spojrzała w górę. Znieruchomiała. Corvax zobaczył co to było. Wewnętrzny garnitur zębisk wystrzelił w głowę Randidy przebijajac ją na wylot. Ciało Oficera Naukowego opadło bezwładnie na podłogę. Corvax ruszył na potwora i ciął go wristbladem, metal syknął i natychmiast zaczął się topić. Turbulencje. Siła bezwładności rzuciła obcym o burtę dropshipa. Predator zatrzymał się na oparciu fotela. Sięgnął po włócznie, rozłożył ją i ponowił atak. Obcy ciął ogonem. Corvax zwinął się w półpiruecie i wbił potworowi ostrze pomiędzy zewnętrze żebra.
Monstrum zaskrzeczało.
Wośkez i Ciachson siedzieli za sterami promu zrzutowego. Mroczne chmury zniknęły i oczom żołnierzy ukazała się czarna kosmiczna pustka. I szpetna sylwetka, wiszącego na geostacjonarnej orbicie, USS Bobrownika.
Kiedy znaleźli się bliżej pojazdu - matki, stwierdzili z przerażeniem, że wieża strzelnicza Bobrownika bierze ich na cel.
Czujniki Dropshipa potwierdziły tę obawę, alarmując czerwonym światłem ostrzegawczym:
- ATAK! PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO WYKONANIA UNIKU! POWTARZAM... ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2005-01-20 08:49:15, w całości zmieniany 1 raz
|
|
2005-01-05 12:46:06
|
|
Randida
hey top, what's the op?
|
Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63
|
aż boję się zapytać, czy będzie ciąg dalszy...
Surt, ta szkoła chyba daje Ci w kość,
zyjesz jeszcze?
|
|
2005-01-18 20:46:40
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
żyje, żyje, ale co to za życie
sesja sie zbliża
kontynuacja będzie, ale nikt nie czyta, więc się nie śpiesze  ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
|
|
2005-01-19 12:02:36
|
|
MODERATOR
Dołączył: 2002-03-15
Posty: 1965
|
Ludzie czytaja, ale jakby mieli komentowac kazdy odcinek... Konstruktywne uwagi pewnie przyjda po finalowym rozdziale .
|
|
2005-01-19 13:23:29
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2004-09-02
Posty: 1393
|
Whoaaaah dobre, wymiatam :] Ale czuje, że ten fuks z Alienami niedługo się skończy i zostane kolejnym obiadkiem dla Xenomorphów . Ogólnie gut, podoba mi się hehe .
|
|
2005-01-19 16:15:58
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
ROZDZIAŁ XI SZACH I MAT
Rakiety minęły Dropshipa z lewej burty. Ciachson przełączył kilka miniaturowych dźwigni i namierzył cel. Skrzydła pojazdu rozłożyły się. Porucznik odpalił dwie rakiety. USS Bobrownik nie był w stanie zrobić uniku, wieża strzelnicza rozsypała się w drobny mak. Wośkez otworzyła zdalnie luk załadunkowy. Na dnie promu trwała walka. Obcy próbował przebić głowę Predatora, lecz ten robił zręczne uniki. Corvax zawirował i sięgnął po pulse rifle. Wtedy skoczył obcy. Wielokalibrowe pociski rozerwały potwora. Kwas spryskał Johna Corvaxa i część poszycia pokładu. Próżnia zaczęła wysysać wszystko, co nie było przypięte pasami. W kabinie pilota usłyszeli meldunek komputera dotyczący uszkodzonego poszycia. Wośkez aż podskoczyła, gdy na szybę dropshipa runeło bezwładne ciało Corvaxa. Przez ryk silników nie usłyszęli odgłosów dramatu, jaki rozegrał się za ścianą. Prom zrzutowy powoli opadł na wysięgnik w niszy załadunkowej. Brama luku zatrzasnęła się za nimi. Wośkez i Ciachson odpięli pasy i sprawdzili strzelby impulsowe. Na dnie dropa widniała wielka dziura po kwasie, Nigdzie nie było śladu ani Corvaxa, ani Randidy. Działalność obcego była aż nadto widoczna. Zeszli ostrożnie po rampie na pokład. Dostrzegli rozkawałkowanego androida w kałuży białego płynu wypełniającego syntetyczne tkanki.
- Chix! Co jest grane!? Chix!!! - Wośkez wołała na darmo. Sztuczny człowiek był nieaktywny.
- Matko Oghm, co tu się stało?! Matko!
Odpowiedziała jej cisza.
Dopiero teraz to zobaczyli. Powierchnia w głębi ładowni zapełniona była żywicopodobnymi tworami, jakie spotkali w stacji procesora. Bliżej niszy załadunkowej dostrzegli dziesiątki słabo oświetlonych owalnych przedmiotów. Dobrze wiedzieli co to takiego. Na wysięgniku, ponad tworami obcych górowała sylwetka drugiego promu zrzutowego.
- Boże! Drugi prom zrzutowy! - Wośkez coś zrozumiała.
- I co z tego, co ta ma wspólnego z... - Ciachson nie ukrywał konsternacji.
- Kiedy czekałam w pulpicie dropa, widziałam drugi prom! Chix musiał sprowadzić te bydlaki na pokład Bobrownika!
- Przecież to nie ma sensu! Chix nie mógłby... - porucznik nie wierzył w to co mówi. Tylko android mógł zabrać te organizmy. Pytanie dlaczego to zrobił. Nagle odpowiedź stała się dla niego najprostsza pod słońcem. Rozkaz koncernu! Bezmyślnie chciwego, cynicznego Koncernu. Ze złości kopnął resztki tułowia syntetyka.
Wośkez wyciągnęłą broń przed siebie i podeszła bliżej przetrwalników.
- Musimy się ich jakoś pozbyć - skonstatowała.
- Najlepiej miotaczem płomieni, albo zdetonujmy statek i zwiejmy promem. Nie mamy pewności, czy te ochydy nie rozlazły się po całym Bobrowniku.
Coś sięgnęło po Wośkez. Ogromne, stalowe szpony podniosły ją powoli do góry. Teraz królowa mogła wyjść z ukrycia. Ciachson krzyknął, ale nie mógł strzelać, żeby nie zranić koleżanki. Poza tym kwas zrobiłby rzeszoto z poszycia. Królowa podniosła Wośkez wyżej, tak, że jej najeżony ostrymi kłami pysk dzieliło od ofiary zaledwie pół metra. Z pyska matki obcych ciekła gęsta, galaretowata ślina.
- A z Ciebie brzydka suka! - Wośkez krzyknęłą hardo, podniosła karabin i pociągnęła za spust. Królowa zaskrzeczałą nieludzko i wyrzuciła z furią jedno z czterech szponiastych ramion, pozbawiając kapral głowy. Bestia cisnęła wypatroszoną żołnierką o pokład, po czym wypełzła wolno z niszy.
Ciachson wypalił z pulse rifle, nagle stwierdził, że przetrwaliniki zaczęły sie otwierać! Pierwszego pajęczaka rozerwał pociskiem ze strzelby impulsowej, ale pająkopalczastych stworów było coraz więcej. Rzucił się do ucieczki, ale kiedy się odwrócił na głowę skoczyła mu ohyda na krabowatych odnóżach, dwie inne zaczęły się wspinać po nogach żołnierza, szukając głowy i ust. Ciachson zacharczał, zawirował, w rozpaczliwych zmaganiach strzelał na wszystkie strony. Łomotowi karabinu towarzyszył wściekły ryk królowej.
--------------
Jakiś czas później opustoszałe, umarłe pomieszczenia USS Bobrownika, zmierzającego ku Ziemi odwiedziły istoty ludzkie. Z pojazdu ratowniczego mimo woli, wybrano dwoje ludzi, którzy mięli wejśc na pokład opustoszałego statku wojennego. Na zółtych kurtkach Soshki i Sneili widniały niebieskie napisy: "Międzyplanetarne przedsiębiorstwo pogrzebowe >>Wesoły Grabaż<<". Mniejszymi literami dopisano: "Z nami nie musisz udawać życia".
- Tutaj ktoś jest, mamy niefart - żyje. - Soshka nachyliła się nad ciałem mężczyzny leżącego pośrodku hali załadunkowej. Porucznik Ciachson otworzył oczy, był osłabiony i oszołomiony. Jego gardło było wysuszone, czuł jakby język nie pracował od wieków.
- Zabierzemy pana do domu - kobieta uśmiechnęła się. - Pomoge panu. Ciachson oparty na ramieniu Soshki ruszył ku kosmicznemu karawanowi.
Sneila stała pośrodku pomieszczenia wypełnionego owalnymi, skórzastymi przedmiotami. Jedne były puste i otwarte na czubkach, inne zaś, pełne i zamknięte. Niczym zahipnotyzowana, patrzyła jak ksenomorficzne twory się otwierają. I wtedy usłyszała obleśny dźwięk organicznej eksplozji. Przeraźliwy krzyk i mlask gruchotanych kości. A później straszliwy skrzek, który zabił wszystko, co ludzkie.
Szach i mat, Ziemio.
KONIEC ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2005-04-01 12:59:18, w całości zmieniany 1 raz
|
|
2005-03-29 13:47:51
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2004-09-02
Posty: 1393
|
Gratuluje . Bardzo dobre opowiadanie.
Przyczepię się jednak tylko do dwóch rzeczy. Pierwsza część przedostatniego rozdziału jest pisana jakby na szybko, pojedyncze zdania, czyta się to z pośpiechem, nie ma jakby przystopowania. Zaś druga rzecz to ja... za szybko zginąłem , ale można to uznać za normalne zważywszy na to, że wszyscy bohaterowie twojego opowiadania umierają dość szybko i w niespodziewanym momencie.
|
|
2005-03-29 20:29:19
|
|
|
|