Autor |
Temat: Szach i mat |
Qvintoo
Watashi baka desu
|

First Sergeant
Dołączył: 2003-01-04
Posty: 229
|
I have a bad feeling about this...
Juz chyba wiem, co stanie sie ze mna w nastepnej czesci
|
|
2004-09-27 16:54:14
|
|
Randida
hey top, what's the op?
|
Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63
|
Qvintoo napisał: | I have a bad feeling about this...
Juz chyba wiem, co stanie sie ze mna w nastepnej czesci  |
You always say that, Qvintoo. You always say, "I got a bad feeling about this..."
ale ja też się boję, nie chciałabym mieć jakichś cielsnych kontaktów z ...obcymi
|
|
2004-09-27 18:29:57
|
|
Private
Dołączył: 2004-09-13
Posty: 23
|
czytam i czytam i musze stwierdzic ze opowiadanko calkiem zacne... jak mam sie czegos czepic to chyba tylko tego ze marines to nie komandosi tylko piechota. a tak to wypas. wyslij andersonowi to se moze w leb strzeli. czekam na ciag dalszy.
|
|
2004-09-29 12:43:12
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
póki co, kontynuacja nastąpi w czasie późniejszym..
wiecie, mam lekki mess around związany z jutrzejszym (dzisys, to juz jutro ) początkiem roku akadamickiego... ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
|
|
2004-09-30 17:53:26
|
|
Qvintoo
Watashi baka desu
|

First Sergeant
Dołączył: 2003-01-04
Posty: 229
|
Cytat: | wiecie, mam lekki mess around związany z jutrzejszym (dzisys, to juz jutro ) początkiem roku akadamickiego... |
Nie tylko ty
|
|
2004-09-30 18:03:53
|
|
Randida
hey top, what's the op?
|
Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63
|
Qvintoo napisał: | Cytat: | wiecie, mam lekki mess around związany z jutrzejszym (dzisys, to juz jutro ) początkiem roku akadamickiego... |
Nie tylko ty  |
chłopaki, nawet nie wiecie, jak ja wam zazdroszczę! nie ma to jak lata studenckie
tez cierpliwie czekam na kontynuację, ale rozumiem Surta, więc ok
|
|
2004-10-04 18:34:40
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
Randida napisał: | Qvintoo napisał: | Cytat: | wiecie, mam lekki mess around związany z jutrzejszym (dzisys, to juz jutro ) początkiem roku akadamickiego... |
Nie tylko ty  |
chłopaki, nawet nie wiecie, jak ja wam zazdroszczę! nie ma to jak lata studenckie
tez cierpliwie czekam na kontynuację, ale rozumiem Surta, więc ok  |
blah blah, wszyscy tak mówią
wiecie, ta nowa sytuacja wgniotła mnie troche w ziemie, nie mam na nic czasu, codzień spędzam pare godzin w przeładowanym autobusie, z którego sie ludzie wysypują, to sie nazywa duszenie pod przykryciem
Wszystko byłoby spox, gdyby nie te parszywe dojazdy...
ech, proza życia...
miło, że jest zainteresowanie opowiadaniem, ale niestety kontynuacja nastąpi... nie wiem kiedy
Tymczasem mile widziane byłoby wiecej komentarzy na temat tego co jest. ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
|
|
2004-10-07 18:32:21
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
ROZDZIAŁ VI COUP DE REPOS
- Druga drużyna, zająć pozycje przy śluzie B! - porucznik Ciachson znad konsolety APC dbał o poprwawny przebieg akcji. - Jedynka, co u was?
- Mamy przed sobą bramę śluzy A, poruczniku! - Dowódca usłyszał w słuchawkach głos kaprala Michaela.
- Czekać na mój znak. Sprawdźcie, czy zamek jest sprawny. Te kmioty z koncernu pewnie je zaczopowały.
Kapral dał znak szeregowemu Delano, technicznemu.
- Ale bajzel, szykuje się niezła jatka - skonstatował żołnierz.
- Nie gadaj, tylko otwieraj - ponaglił go przełożony.
- Zapada cisza, szefie - odrzekł technik. - Swoją drogą, już widzę miny palantów z koncernu.
- Co ja powiedziałem?! Morda w kubeł, Delano! - Michael tracił cierpliwość.
- Już jest w kuble - rzucił wesoło szeregowiec i zabrał się za zakładanie bocznika.
- Pierwsza drużyna, szybciej tam! - Porucznik lustrował kolejne monitory przedstawiające odczyty z kamer żołnierzy oraz ich biowykresy. - Wchodźcie do środka.
Druga drużyna nie miała najmniejszych problemów ze sforsowaniem bramy. Zamek był sprawny. Kiedy mechanizm posłusznie schował przeszkodę we framudze, operator smartguna Kola Bor wszedł pierwszy, za nim reszta.
Wewnątrz śluzy stał transporter opancerzony. Starszy szeregowy Mares wskazał sanitariuszowi Roguowi, aby ten otworzył właz. Szeregowiec Samaelewicz podbiegł do wewnętrznej bramy. Z rozbitego zamka zwisał pęk kolorowych kabli. Żołnierz wyjął przenośny terminal i zaczął sztukować zerwane obwody.
Wnętrze APC przypominało rzeźnie, zakrzepła krew była wszędzie, oblepiała monitory, siedzenia i szafki. Na środku wisiały trzy sylwetki. Wszystkie pozbawione głów. Na ziemi leżały, wymieszane ze sobą, fragmenty ludzkich kończyn i tułowia. Unosił się duszący fetor rozkładających się ciał.
Żołnierze stali jak słupy soli. Nikt nic nie mówił. Ktoś zwymiotował. Mares podniósł z ziemi metalową blaszkę, leżącą obok ciemnych okularów. Przetarł zakrzepłą krew, po czym odczytał: "Sierżant William Ender, USCM".
-----------------
Kiedy Michael, Mayakowski i Delano znaleźli się wewnątrz śluzy A, wrota za nimi, natychmiast się zatrzasnęły, zupełnie jakby kierowała nimi jakaś niewidzialna siła.
- Co do...? - Kapral Michael odwrócił błyskawicznie głowę w stronę wyjscia.
Zamek, który jeszcze przed chwilą, za sprawą zabiegów Delano, działał sprawnie, teraz nawet nie drgnął.
Usłyszeli syk. Przez kratę umieszczoną w ścianie, pod sufitem, do pomieszczenia dostawał się dym.
- Gaz... - operator smartguna, szeregowy Mayakowski urwał. Nacisnął konwulsyjnie spust broni, pociski rozorały metalowe poszycie bramy. Pomieszczenie zaległ upiorny jazgot. Mayakowski nagle przestał strzelać. Jego mięśnie były wątłe, myśli przybrały kształt plam oleju na wodzie.
Broń gazowa zadziałała sprawnie i błyskawicznie, odbierając trójce marines całkowitą kontrolę. Minęło kilka sekund i ich mózgi przestały otrzymywać informacje od miliardów połączeń nerwowych, a ciała stały się bezwładne. Dokładnie tak, jak zaplanował to agent Smiketh. Tylko, że człowiek Koncernu nie mógł tego wiedzieć. Pewnie sprawiłoby mu to nielichą satysfakcję, ale nie. Nie mógł zobaczyć, jak żołnierze, którzy mięli pokrzyżować plany jego podwładnych, teraz, jeden po drugim, kładą się w objęcia śmierci.
I nie mógł się cieszyć z powiedzenia swojego planu, chociaż bardzo by chciał.
------------------
Żołnierze z ohydną fascynacją przyglądali się pozostałościom po masakrze, jaka miała tu miejsce całkiem niedawno. Próbowali rozpoznać, wśrów wypatroszonych ciał, swojego sierżnata, który był dla nich jak ojciec. Jako, że był ich bezpośrednim przełożonym, mięli do niego dalece większy szacunek, niz do porucznika. Bo sierżant B.Ender, jak go nazywali, był jednym z nich. Razem z nimi ryzykował, był zawsze obok, kiedy go potrzebowali i nigdy ich nie zawiódł. Bezwglądnie mu ufali i bez zastanowienia powierzali swoje życie w jego ręce. Ale teraz nie byłojuż B.Endera. Nagle ogarnęło ich coś w rodzaju zbiorowej rządzy krwi. Pragnęli głów przedstawicieli Koncernu.
- Mares, straciłem łączność z dwójką, ich ekrany zgasły, biegnijcie do śluzy A! Natychmiast! - Ciszę przerwał ożywiony głos porucznika.
- Dośluzy A, migiem, Michael ma kłopoty! - rzucił Mares w stroną kolegów.
Czworo żołnierzy obiegło budynek dookoła, pod nogami mlaskało błoto. Dotarli do bramy głównej.
Czekał na nich porucznik Ciachson zasuwający właśnie drzwi APC.
Na niebie wisiała aerodynamiczna sylwetka dropshipa, pilotowanego przez Wośkez i Gothmoga.
Wewnątrz śluzy A leżały trzy martwe ciała żołnierzy ekstrasolarnej piechoty kolonialnej. W poszyciu przeciwległej bramy widniały przestrzeliny po posiskach dużego kalibru.
- CN500 - skonstatował ze znawstwem sanitariusz Rogue. - Nie muszę chyba dodawać, kto za tym stoi?
- Koncern - Ciachson powiedział na głos to, co kotłowało się we wszystkich głowach. - Paweł Anderson - dodał przez zacisnięte zęby.
-Już jest trupem - podsumował chłodno Samaelewicz. ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2004-10-26 12:52:24, w całości zmieniany 4 razy
|
|
2004-10-20 15:19:59
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1252
|
Chryste - tym razem ilość literówek i błędów zwyciężyła nad treścią. Weź to edytuj stary. ____________________________________ - Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
|
|
2004-10-20 15:34:55
|
|
SAMMAEL
Not bad for a human
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-02-26
Posty: 1254
|
Surtsey napisał: |
[...] wrota za niminatychmiast się za nimi zatrzasnęły [...] |
hehe schodził schodami w dół 
co do reszty - za dużo czatów i gg mam chyba podobny problem - tzn. siostre czatującą non stop co skutkuje nie wybijaiem literki N i Spacją  ____________________________________ Nie dyskutuj z idiotami, najpierw sprowadzą cię do swojego poziomu a potem pobiją doświadczeniem.
|
|
2004-10-20 15:56:03
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
bardzo was wszystkich przepraszam.
mam po prostu totalne ciśnienie czasowe, koleś powiedział, że odłącza net i zamyka. Ledwo co dopisałem ostatnie zdanie
No i nie zdąrzyłem już poprawić niczego, zrozumcie człowieka
No, uff, na szczęście jest jeszcze biblioteka
Bardzo mi zależało na napisaniu kolejnego rozdziału, bo nie pisałem nic od dwóch i pół tygla.
Poprawione.
Sammael - nie korzystam ani z gg, ani z czatów.
Po prostu klawiatura miała zrąbaną spację  ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
|
|
2004-10-20 16:01:40
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
ROZDZIAŁ VII EN PRISE
Android Chix przeszukiwał kolejne podkatalogi komputera centralnego stacji "Sucha Beskidzka". Analizował i przetwarzał. Za pomocą Matki Oghm łamał kolejne hasła, by uzyskać ściśle tajne informacje. Wprawdzie przed zrzutem przekazał żołnierzom najważniejsze dane dotyczące tajemniczego organizmu, który zainfekował Piokone i Kabookiego, ale mógł natrafić na coś ukrytego, co byłoby im niezbędne. Raport, który studiował już po raz czwarty, sygnowany był przez Oficera Naukowego J. Randidę.
Nagle ekran wbudowany w konsoletę rozbłysł jaskrawo, po chwili zgasł i na czarnym tle pojawił się nagłówek wiadomości:
DO: USS BOBROWNIK, USCM
OD: WEYLAND YUTANI, CORP
WIADOMOŚĆ O NAJWYŻSZYM PRIORYTECIE
Chix potwierdził klawiszem ENTER. Treść wiadomości brzmiała:
ROZKAZ SPECJALNY NR 62. SPROWADZIĆ ORGANIZM KSENOMORFICZNY NA ZIEMIĘ. KOSZTY NIE GRAJĄ ROLI. POWTARZAM...
Na ekranie pojawiło sie jeszcze kilka powtórzeń, które miały podkreślić kategoryczność rozkazu. Palce oficera pokładowego zatańczyły po klawiaturze:
DO: WY, CORP.
OD: USS BOBROWNIK, USCM
POTWIERDZAM ODEBRANIE WIADOMOŚCI.
Chix wstał i ruszył w stronę niszy załadunkowej.
----------------------
Ciachson i Kola Bor szli szeroki opustoszałym korytarzem. Za nimi reszta. Na ścianach żarzyły się czerwone światła awaryjne. Zapalili reflektory. Lufa smartguna szeregowego Bory przesuwała się nieustannie, ogarniając każdy cal przestrzeni, jaką mieli przed sobą. Do wnętrza dostawał się świszczący wiatr.
- Samaelewisz, Mares, sprawdźcie pozostałe poziomy. Kiedy spotkacie kogoś, meldujcie. Najpierw sprawdzamy tożsamość, dopiero później rozwalamy - Ciachson uśmiechnął sie paskudnie. - Uruchomcie detektory ruchu.
Mijali pokoje i biura. Niektóre stały otworem, inne zamknięto na głucho. Nie spotkali nikogo. Dotarli do bramy wewnętrznej śluzy B, w której stał APC.
- Dobra, to wszystko - stwierdził porucznik. - Co u was, Mares?
- Ani żywej duszy - w głośniku zabrzmiał głos starszego szregowca. - Mamy za to ślady krwi i przestrzeliny w ścianach. M-41A - stwierdził po chwili ciszy - Pewnie nasi ludzie.
- Sprawdzajcie dalej - porucznik wskazał miejsce na środku pomieszczenia, gdzie korytarz sie rozwidlał. - Kola, ustawisz tutaj sentry, przechodzimy na wyższy poziom. To na wszelki wypadek. Nie chciałbym, żeby któryś z tych pajęczaków, o których wspominał Chix, nas zaskoczył. A jeśli Anderson bedzie się tu przypadkiem pałętał, podejrzewam, ze nie będę przez to gorzej spał.
Mares i Samaelewicz przeszukiwali poziom drugi. Szli powoli i miarowo, starając sie łowić każdy ruch. Widoczność była drastycznie słaba, dlatego uważali, by niczego nie przegapić.
- To wszystko, poziom drugi czysty. Idziemy na górę - zameldował Samaelewicz.
Bor osadził oba działka na trójnogach neutralizujących odrzut. Sięgnął do skrzyni, którą przyniósł z APC, i wydobył z niej mechanizm spustowy ze skanerami. Zamontował je i przesunął dźwignię włącznika głównego. Żołnierze cofnęli się. Namiernik ruchu cicho zapiszczał, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Kola podniósł kosz na śmieci, stojący przy ścianie, i cisnął na środek korytarza. Robot wykonał natychmiastowy obrót i splunął ogniem szatkując cel na drobne kawałki.
- Poruczniku, chyba coś mamy. Znaleźliśmy drzwi zaspawane od środka, namiernik wskazuje, że w środku jest ktoś żywy - Ciachson usłyszał w słuchawce relację Maresa.
Zaraz tam bedziemy. Użyjcie palnika, szeregowy - odrzekł porucznik.
Nagle klapa w suficie prowadząca wgłąb tunelu wentylacyjnego, opadła z trzaskiem na dół. Stojący pod nią szeregowiec Rogue podniósł gwałtownie głowę w stronę żródła dźwięku. Dokładnie w tym samym momencie coś potężnego podniosło go do góry. Nie mogli tego zobaczyć. Sanitariusz wrzasnął i zamłócił rękami. Nie zdążył sięgnąć po broń. Osłupiali Bor i Ciachson patrzyli jak bezwładny, niczym szmaciana lalka żołnierz robi w powietrzu zamach i spada w głąb korytarza, prosto pod lufy sentrygun. Robot nie odróżnił swojego od wroga, skanery wychwyciły cel i otworzyły ogień. Rogue nie miał szans, jego spazmatyczny krzyk jeszcze długo brzmiał im w głowach.
Ciachson otrzeźwiał i oddał kilka serii z pulse riffle wgłąb otworu, opróżniając magazynek. Namiernik ruchu zawył kłującym bębenki uszne piskiem. Kola nie miał czasu na nakładanie zawieszenia smartguna. Owszem, ułatwiłoby to celowanie, ale zależało mu na szybkiej reakcji. Broń była bardzo ciężka i nieporęczna bez zawieszenia, mimo to szeregowy orał sufit, zapełniając go w krótkim czasie wielką liczbą przestrzelin.
- Ki'cte!!! - usłyszeli potworny ryk. Wątpili by mogł go wydać człowiek.
- Poruczniku, co tam sie... trzask... - Ciachson usłyszał niewyraźnie pytanie Samaelewicza.
- Coś nas zaatakowało, Rogue nie żyje! - odparł krótko i węzłowato dowódca.
- Jak to, coś? Co takiego? - To Mares. - Od...trzask...
- Zaraz u was będziemy. - Porucznik przeładował broń. - Wyłącz tego bydlaka, nie tak to miało wyglądać - spojrzał smutno na martwego samitariusza.
- Mam nadzieję, że spotkam Andersona żywego - dodał przez zaciśnięte zęby. - Coś mu obiecałem. ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
|
|
2004-10-25 11:47:32
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
Ludzie! Napiszcie jakikolwiek komentarz, nawet, że wam sie nie podoba ( ), cokolwiek. Wiem, że marudziłem i robiłem sceny. Ale teraz głupio mi, że nikt nie czyta. Nie bojkotujecie! Pliiizz! Już nie będe I promise!
ROZDZIAŁ VIII ROSZADA
Mężczyzna szedł powoli, wgłąb nieziemskiego labiryntu. Pchał przed sobą pusty wózek. Czegoś szukał. Mijał niesamowite heteromorficzne twory na ścianach, które komponowały się w upiorne kształty, rodem z piekieł. Pod nogami walały się zwoje kabli i metalowe rury. Im głębiej schodził, tym bardziej wygląd wnętrza przeciwnej komory świadczył o tym, że ktoś go wyhodował, że jest to żywy twór, wnętrze jakiegoś gigantycznego organu. Niewątpliwie nie należącego do człowieka. Wreszcie znalazł to, czego szukał, albo tylko tak myślał, bo owalne przedmioty, na które się natknął, nie bardzo się różniły od ogólnego wyglądu kosmicznego miejsca. Część tworów było pustych i otwartych na czubkach, część pełnych i zamkniętych. Ciemna postać pochyliła sie nad nimi, oceniając ich wielkość. Jaja były przytwierdzone do podłoża. Mężczyzna objął przedmiot i próbował go oderwać. Wysoko, pod sufitem komory, coś się poruszyło. Coś ogromnego i majestatycznego. Czaszka potwora, uzbrojona w ostre kły, była wcieleniem najczystszej grozy. Dwie nogi i cztery szponiaste ramiona, zdolne rozerwać najwtardszą stal, wsparte były o rozdęty odwłok, wypełniony jajami. Przybysz był teraz pewien, że owalne przedmioty to jest to, czego szukał.
Obcy wyrósł jak spod ziemi. Już miał rozszarpać mężczyznę na strzępy, kiedy nagle zamarł w bezruchu. Królowa obcych nie posiadała widocznych oczu, jednak jej "spojrzenie" w stronę wojownika sprawiło, że się wycofał. Gdyby tajemniczy gość był człowiekiem, na pewno by się załamał. Nie wystarczałoby mu odwagi, ani determinacji, by dokończyć to, co sobie zaplanował. Ale android Chix był twardy i nie znał tak abstrakcyjnych pojęć, jak strach, zdenerwowanie, czy załamanie psychiczne. Oczywiście mógł je sobie wyobrazić, ale teraz miał zadanie do wykonania. Wyrwał wielkie jajo z podłoża i załadował je do wózka. Wokół przyglądały mu się gładkie, ociekające śluzem czaszki, należące do potężnych bestii, ale żadna nie ośmieliła się zaatakowac. Chix wyładował wózek po brzegi przetrwalnikami, obrócił się i ruszył ku wyjściu.
--------------
Starszy szeregowy Mares właśnie kończył ciąć blachę, kiedy w korytarzu pojawili sie Ciachson i Bor.
- Rozsuwamy! - Rzucił Samaelewicz, po czym zaparł się i schował część drzwi we framudze. Mares wszedł do środka.
Gdyby Randida była żołnierzem piechoty kolonialnej, a nie oficerem naukowym, żołnierz już by nie żył. Wielokalibrowe pociski rozorały blachę tuż nad głowa starszego szeregowca, który instyktownie rzucił sie na podłogę.
- Wielkie nieba! Przepraszam, myslałam, że to... - Randida położyła pulse rifle na stole i pomogła mu wstać. Pewne było, że gdyby Mares był obcym, Randida już by nie żyła.
- Co tu się stało? - Porucznik skierował pytanie do doktora Virusova, stojącego pod ścianą, - Gdzie jest Anderson?
Virusov milczał, więc nieprzyjemny obowiącek prowadzenia rozmowy wzięła na siebie kobieta.
- Anderson zniknał, podobnie jak większość personelu naszej stacji. Porwały ich stwory, nad którymi prowadziliśmy badania. Dwa z nich wyrosły w klatkach piersiowych waszych żołnierzy. Anderson kategorycznie zabronił usunięcia zarodków operacyjnie. Mam nadzieję, że zrobiły z nim to, na co zasłużył. - Randida był wsciekła.
- Co to za potwory? - Ciachson rozglądał się po pomieszczeniu. Widoczność była ograniczona.
Dźwięk dartego metalu. W zaspawanych na głucho drzwiach pojawiło się wybrzuszenie.
- Te potwory! - Randida wskazała ręką drzwi, które wisiały już na ostatnim włosku. Blacha ustapiła i w laboratorium pojawił sie oślinony upiór.
Kola Bor namierzył cel i oddał serię ze smartguna. Potężna siła ognia rozsmarowała monstrum po ścianie. Odrzut sprawił, że tryskajacy kwas nikogo nie dosięgnał.
- Wynosimy się stąd! Wośkez! Przygotuj się, zaraz tam będziemy. Natychmiastowa ewakuacja!
- Zrozumiałam! - porucznik usłyszał trzeszczące potwierdzenie.
- Nie mozecie odlecieć! - Randida oponowała. - Te stwory porwały mojego kolegę, Dr. Petera Dry'a, nie odlecę bez niego.
- Kobieto! Do jasnej cholery, nie rozumiesz, że do teraz już go poćwiartowały i żywcem usmażyły?! - Samaelewicz nie wierzył własnym uszom.
- One nie zabijają od razu, potrzebują żywicieli, dlatego wierzę, że można mu pomóc. Jeśli nie pójdziecie ze mną, pójdę tam sama! - Oficer Naukowa podniosła strzelbę impulsową ze stołu i przeładowała.
- Zgoda, pojedziemy tam transporterem, mam nadzieję, że zna panie drogę?
- Oczywiście - błyskawiczna odpowiedź.
- Dobrze. Mares, zaspawaj te drzwi i wychodzimy. Idziesz pan? - Ciachson zapytał Virusova, który sprawiał wrażenie niezdecydowanego.
Odpowiedziało niepewne kiwnięcie głową.
---------------------
Kapral Wośkez, dowódca promu zrzutowego, siedziała za konsoletą i sprawdzała kolejne ogniwa. Nic nie mogło jej zawieść w czasie akcji, więc lepiej było sprawdzić kilka razy, bo potem zabraknie czasu na jakiekolwiek korekty.
Bzyczenie wokół ucha. Celnym trafem rozgniotła owada na policzku.
- Hm. Komary, na tej rzygliwej planecie? - Wzruszyła ramionami. W sumie nie wiele rzeczy potrafiło ją zadziwić. Mimo to, teraz zobaczyła coś interesującego. Na mrocznym niebie dostrzegła aerodynamiczną sylwetkę drugiego dropshipa!
- Co jest grane? - Sięgnęła po mikrofon i przycisnęła kilka guzików na konsolecie.
- Chix, wysłałeś dropa!? Chix! Odbiór! - Czekała cierpliwie na odpoowiedź.
Niewyraźny ruch z tyłu, coś ją chwyciło za ramię.
- Gothmog!? Co... - to nie był jej kolega. Odpowiedź na atak była błyskawiczna, kobieta zgięła się i wyszarpnęła nóż z cholewy buta, wbijając ostrze w żołądek napastkika. Nastepnie, wykorzystując ciężar swojego ciała, przerzuciła go nad soba, ciskając o konsoletę.
Zaskoczony agresor nie zdążył zareagować, gdy kapral cięła go jeszcze raz, tym razem zatrzymując ostrze dopiero na mostku. Posoka oblewała jej ręke, drugą sięgneła po pistolet i wycelowała w głowę, uzbrojoną w przedziwny hełm i ozdobioną dredami.
- I co teraz, cudaku?! Opierdolić ci teraz ten cholerny łeb? Trafiłeś pod zły adres - Wośkez dyszała ciężko.
Predator podniósł głowę i spojrzał na żołnierkę. Mógł jednym ruchem pozbawić ją głowy, jednak zaniechał.
- Kaidhe amedha... thwei... Kv'var. Mei'hswei.
- Zamknij się! - Warknęła, po czym odłożyła nóż na podłogę, pistolet wciąż trzymała w pogotowiu. Odłaczyła kilka przewodów, które odskoczyły z sykiem, po czym zdjęła maskę z twarzy... człowieka.
Mężczyzna zamrugał i popatrzył w oczy kobiety, coś sobie przypominał. Coś, co było dawno temu, o czym dawno powienien zapomnieć.
- Coś ty za jeden? Po co ta cała maskarada?! - Kapral nie ściągała palca ze spustu.
- Jestem... Corvax. John Corvax - mężczyzna odsapnął. Przypomniał sobie ludzka mowę. Widok Wośkez, z niewiadomych przyczyn sprawił, że Łowca przypomniał sobie wszystko. - Należę do klanu międzyplanetarnych łowców, ale to długa historia...
- I ja wcale nie chcę słuchac bajek, koleś. Co tu robisz?
- Chcę pomścić przyjaciela. Szukam niejakiego Andersona, człowieka, który prowadził eksperymenty nad bronią biologiczną.
- To fajnie, bo my też chcemy dorwać skurwiela! - Opuściła pistolet, ale nie zabezpieczyła. - Spowodował śmierć naszych ludzi. Już jest trupem.
- Ja dorwałem Andersona... Ale miał szczęście i uciekł. Hm, coś mu wyciąłem, heh.
- Co takiego? Zresztą niewazne, co z tą raną? Trzeba opatrzyć. - Wośkez sięgnęła po apteczkę.
- Nie trzeba - zatrzymał ją ruchem ręki i uruchomił urządzenie wbudowane w rekaw niezwykłego kostiumu. ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
Ostatnio zmieniony przez Surtsey dnia 2004-11-09 10:40:08, w całości zmieniany 1 raz
|
|
2004-11-02 14:07:56
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1252
|
nie podoba mi się :>
A na serio to niezłe. Tekst: I co teraz, cudaku?! Opierdolić ci teraz ten cholerny łeb? Trafiłeś pod zły adres rządzi.  ____________________________________ - Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
|
|
2004-11-02 16:22:57
|
|

Sergeant
Dołączył: 2004-10-18
Posty: 105
|
Hm. Podoba mi się Serio. Myślę, że rozkręcasz się i im dalej tym historia robi się ciekawsza.
A teraz Szkot na koniu czyli zadziwiająco długi, chaotyczny i nudny pewnie dla wszystkich z wyj. rzeczonego Surtsey'a komentarz Soshki. czyli KRYTYKA LITERACKA nadlatuje na skrzydłach burzy.
Mam nadzieję, że mnie za to nie znielubisz, ale ciut się poczepiam, OK? Dla dobra sztuki. Na studiach "nauczyłam się" że jeden źle postawiony przecinek świadczy o znikomej wartości człowieka jako takiego i jest wystarczającym powodem do zmieszania z błotem. Tak, że się ciut ciut poczepiam, dobrze? Aha, już to mówiłam.
1. Uważam, że dobrze byłoby, gdybyś trochę podrasował pierwsze rozdziały. Chodzi mi głównie o większą subtelność stylu, dzieki której łatwiej się czyta to co szumnie zwiemy prozą. A czasami walisz wszystko zbyt wprost: "Dobrze, że byli twardymi marines." Ojej, no wieeemy o tym. "Żołnierze rozdzielili się na dwie grupy i zaczęli badać ogromne pomieszczenie." - to samo. To brzmi troszkę za bardzo łopatologicznie, tak jak np. sługa uniżona pisała wtedy kiedy pisała, czyli w wieku OK 14-15 lat. Teraz napisałabym "obie drużyny Endera metodycznie sunęły w dół wzdłuż pomieszczenia, pełnego skorupy przykrytych nawianym z zewnątrz pyłem. W pewnym punkcie znaleźli szczelinę..." (Ale nie napiszę, bo wiem, że Tolkieniem nigdy nie zostanę i mogę co najwyżej czepaić się innych, którzy mają na tyle ikry, żeby coś napisać... eh.) Ale wiesz o co mi biega z tym stylem?
Jak tutaj: "Próbował utrzymać równowagę, lesz ta, nabyta we wczesnym dzieciństwie umiejętność, nagle stała się najtrudniejszą rzeczą na świecie." No właśnie - i badzo ładnie - w fajny, lekki sposób sprawiasz, że dokładnie wiem jak się właśnie czuje postać i identyfikuję się.
Kolejne moje czepialstwo :"Piokone zdjął z siebie pancerz". "Zdjął" sugeruje spokojne pozbycie się przyodziewku tudzueż jakiegoś sprzętu. A Piokone właśnie walczy o życie! Może lepiej by było: "zerwał z siebie pancerz"?
Albo to: "Lufa smartguna szeregowego Bory przesuwała się nieustannie, ogarniając każdy cal przestrzeni, jaką mieli przed sobą. Do wnętrza dostawał się świszczący wiatr." Czyli do wnętrza smartguna? Tak to brzmi trochę.
Tudzież: "Celnym trafem rozgniotła owada na policzku." Błaaagam, Surtsey! Ranisz język!
Ale tak jak mówię, jest coraz lepiej i płynniej. Możnaby tylko wrócić kjiedyś do tych początkowych rozdziałów zwłaszcza.
Uważaj tylko na:
2. Wpadki logiczne.
Na przykład: "Komandos był gotowy do strzału" - sorki, ale chyba o giwerze się mówi, że jest gotowa do strału, jak jest cocked and locked, and rewady to rock. Ale człowiek raczej nie.
Aha - czepka merytoryczna - marine czy komandos?
3. Dialogi. Brzmią chwilami troszkę jak polskie tłumaczenia filmów, tak lekko sztucznie. Na przykład z początku: "To musi być jakaś gigantyczne ładownia. - Podsumował Piokone. - Ktoś ją urządził według pomylonego pomysłu, spójrzcie ile niewykorzystanego miejsca!" Na jego miejscu powiedziałabym pewnie: "Eee, to jakaś... po zbóju ładownia. Jakiś debil to zaprojektował? Bo po kij tu tyle miejsca?", użyłwabym "zbója" i "kija" jako eufemizmów, bo mi subtelnej i eterycznej kobietce nie wypada, ale Piokone nie ma takiej motywacji. You know the drill.
Dobra metoda: Wyobraź sobie, że ktoś rzeczywiście mówi daną kwestię do Ciebie. I jak brzmi? Aha, i czy pasuje do osoby, która mówi?
Ale perełki też Ci się zdarzają: "Posłuchaj, ty biurokratyczna gnido. - Głos Ciachsona był spokojny. - Masz dwanaście godzin, jeśli do tego czasu moi ludzie nie będą gotowi, cali i zdrowi... wyrwę ci jaja... jeśli je masz, pętaku. Bez odbioru." Błyskotliwe. Się podobało
"Jego mięśnie były wątłe, myśli przybrały kształt plam oleju na wodzie." To też. Ładna metafora
4. Piszesz, że "przecież liczy się fabuła, a nie to jak postacie mają na imię... " - A właśnie, że się liczy!!! Wcale, że bo tak! Tak jak sposób w jaki opisujesz je i wydarzenia w których biorą udział. Wszystko się liczy (ale tutaj mówię jako "Tolkien-nerd" - wiesz, skrzywienie zawodowe).
Kalki językowe: iniektować, inwigilować... - wstrzyknąć, obserwować?
"Żołnierze z ohydną fascynacją przyglądali się pozostałościom po masakrze" - "morbid fascination"? To raczej "chorobliwa fascynacja". Może przyglądali się "z obrzydzeniem pomieszanym z fascynacją"?
W VI rozdziale: "Unosił się duszący fetor rozkładających się ciał." - eeeh/ to ile minęlo czasu? Nie za szybko się rozkładają? Zapach rozszarpanego ciała i tak jest niemiły, nawet na świeżo, wierz mi - zawartość jelit (ffuuuuj), płyn rdzeniowy (bleeee), aha, krew - zapomniałabym.
Czerwone światła awaryjne. czy nie zaświeca się ich, gdy brakuje prądu?
5. Na koniec: podoba mi się oryginalność Twojej historii, bo rzygam zlepionymi z motywów z fimów fanfikami.
Hurra, człowiek (i facet!) latający z Yautja! - się podooba
I na końcu końców. Paweł Anderson. Buahahahaha. Pisz dalej!
Sorry za długość komentarza. Starzeję się.  ____________________________________ "Any event can lead to stress and, as everyone has experienced, events don't always come one at a time." - US Army FM 21-76. Survival.
|
|
2004-11-03 14:10:52
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
Soshka napisał: |
Czerwone światła awaryjne. czy nie zaświeca się ich, gdy brakuje prądu?
|
Właśnie brakuje prądu (patrz motyw z Setteszem na straży, kiedy gasną światła).
Cytat: |
Hurra, człowiek (i facet!) latający z Yautja! - się podooba
|
Co to jest "Yautja"? Serio, nie wiem
Cytat: |
Sorry za długość komentarza. Starzeję się.
|
Długość? O_o, gdzie?
Wielkie dzięki Soshka! Forever in debt for your priceless advices!
W końcu komentarz z prawdziwego zdarzenia. Jestem wdzięczny.
Krytyka była bardzo konstruktywna, przejrzysta, jasna i węzłowata, nade wszystko pomocna. Nie czuje sie ani troche zmieszany z błotem. (Byś widziała jak sie miesza z błotem ).
Moge czuć sie tylko zmieszany (confused)
Poz ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
|
|
2004-11-04 13:50:26
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2004-09-02
Posty: 1393
|
Yautja to inaczej rasa Predatorów
www.the-predator.prv.pl polecam .
Jeszcze nie przeyczytałem opowiadania, tak tylko rzuciłem okiem hehe
Dodane troche później.
Akurat własnie siadlem i przeczytałem ostatnie rozdziały opowiadania i natrafilem na tekst, który mnie rozwalił:]
"- Jestem... Corvax. John Corvax - mężczyzna osapnął. Przypomniał sobie ludzka mowę. Widok Wośkez, z niewiadomych przyczyn sprawił, że Łowca przypomniał sobie wszystko. - Należę do klanu międzyplanetarnych łowców, ale to długa historia...
- I ja wcale nie chcę słuchac bajek, koleś. Co tu robisz?
- Chcę pomścić przyjaciela. Szukam niejakiego Andersona, człowieka, który prowadził eksperymenty nad bronią biologiczną."
Uchwiciłeś samo sedno, szczeólnie tym, że w opowiadaniu udało mi się mu coś wyciąć .
Nawet nie przypuszczałem, że dostanę taką ważną rolę   
Podoba mi się :] Dzięks.
|
|
2004-11-05 15:29:07
|
|

Sergeant
Dołączył: 2004-10-18
Posty: 105
|
Surt, czemu się zamieszałeś? Ja prosto.
No nie, wiem jak się z błotem miesza, aż za bardzo; więc bycie przychylną sprawia mi czasem trudność. Ale. Fajnie, że mi wyszło. Czekam na ciąg dalszy i trzymam kciuki za opowiadanie.
(obok podpisana ma na kompie 3 zaczete fiki w świecie Aliens. Pah. I scenariusz o którym Ci pisałam. Raczej ich nigdy nie skończę. ) ____________________________________ "Any event can lead to stress and, as everyone has experienced, events don't always come one at a time." - US Army FM 21-76. Survival.
|
|
2004-11-08 22:32:58
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
Soshka napisał: | Surt, czemu się zamieszałeś? Ja prosto.
|
hehe, nie zamieszałem się, tylko zmieszałem, bo nikt nigdy nie ocenił w podobny sposób mojej pracy (tzn surowy, ale przychylny do całości i w dodatku w tak konstruktywny sposób, jak zawsze chciałem, zeby ludzie, oceniali moja pracę). Dzięki
Cytat: |
No nie, wiem jak się z błotem miesza, aż za bardzo; więc bycie przychylną sprawia mi czasem trudność. Ale. Fajnie, że mi wyszło. Czekam na ciąg dalszy i trzymam kciuki za opowiadanie.
|
Od jutra mam wolne aż do poniedziałku. Więc, jeśli tylko dorwe paluchy do klawiatury... kontynuacja będzie
Cytat: |
(obok podpisana ma na kompie 3 zaczete fiki w świecie Aliens. Pah. I scenariusz o którym Ci pisałam. Raczej ich nigdy nie skończę. ) |
Teraz spoczywa na mnie pewien rodzaj presji
Bardzo trudno mi będzie dobrze zakończyc.
Oczywiście - wizje zakończenia miałem od początku. Łee, zostanie jak jest, nie zmienie zamiaru... Może wprowadze pewne modyfikacje i all.
Jeszcze raz dzięki za komentarze
Tylko szkoda, ze tak mało ludzi się wypowiada... Mam wrażenie, że czyta tylko pare osób. Szkoda  ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
|
|
2004-11-09 09:50:59
|
|

Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1430
|
do pracy, rodacy
Powiedzcie mi. Jak to jest z tym komandosem. Bo wydaje mi sie,
że Foster w swojej nowelizacji używał takiego określenia.
ROZDZIAŁ IX FIANCHETTO
- Co ci wyciął? Człowieku, ja bym nie wytrzymał - Samaelewicz
był zdumiony i jednocześnie rozbawiony.
Mężczyzna, kórego spotkali, nazywał się Paweł W. Anderson.
- Pamiętasz, co ci obiecałem podczas naszej rozmowy? -Ciachson
przytknął lufę strzelby impulsowej do głowy człowieka Koncernu. -
Myślę, że teraz nie będzie to juz konieczne.
- Po prostu rozwalmy go, załatwił naszych ludzi i jest winny
całego bałaganu - Mares był zdecydowany i sprawiał wrażenie
znudzonego.
- Myślę, że powinniśmy zabrać go ze sobą, chcę żeby miał uczciwy
proces i zgnił w więzieniu, albo dostał czapę - Randida zwróciła
sie do porucznika.
- Bzdura, rozsmarujmy go po ścianie! - W chwili gdy Samaelewicz
wypowiedział te słowa, wyczuł ruch nad głową. Z ciemności
skoczył na niego oślizgły upiór. Żołnierz w ostatniej chwili
wypalił z karabinu. Kwas przepalił jego pancerz i skórę do
kości. Fontanna żrącej krwi pryskała na wszystko dookoła.
Dosięgnęła doktora Virusowa, który zawył spazmatycznie. Umarł na
miejscu. Kwas dotarł do podłogi i wtedy zobaczyli jak ścierwo
obcego i ciało żołnierza zapadają się bezwładnie pod ziemię.
Randida, Ciachson , Mares, Bor i Anderson biegli schodami ku
bramie głównej. APC stał tam, gdzie go zostawili. Mares usiadł
za sterami pojazdu, Ciachson zasunął drzwi, Bor celował ze
smartguna w głowę pracownika Koncernu. Anderson upadł cieżko na
podłoge, nie odezwał się, nie próbował się bronić. Wiedział, że
nie ma sensu.
Koła zabuksowały tryskajac błotem. Randida znalazła plany
kompleksu w komputerze transportera.
- Zabrali go tutaj - wskazała świecący na czerwono punkt na
ekranie - to najniższy poziom procesora atmosferycznego.
Dokładnie pod wymiennikami ciepła.
- Niezłe gniazdko sobie uwiły, ale czy to ma jakieś znaczenie? -
Ciachson nie spuszczał wzroku z Andersona.
- Uszkodzenie powłoki wymienników spowoduje reakcję
termonuklearną. Musimy wyłączyć procesor. Można to zrobić za
pomocą tego terminala, - randida wyciagnęła małe, czarne pudełko
i położyła na konsolecie - ale musimy mieć hasło - Oficer
Naukowy wyprzedziła kolejne pytanie - i on je zna - wskazała na
szefa stacji badawczej "Sucha Beskidzka".
- To absolutnie neimożliwe! Odmawiam! - Anderson w końcu
postanowił się odezwać. Jego głos był piskliwy, jakby nawdychał
się helu.
- Zaraz sie zobaczy, gieroj - Kola przydusił lufą smartguna
głowę Andersona do burty APC.
- Dobra - odpowiedział falsetem.
---------------
Wośkez przyglądała się zabiegom łowcy ze zdumieniem. Corvax
zalepił rany fluorescencyjną papką, po czym sięgnął po dwa
strzykawkopodobne przedmioty i wbił je sobie w brzuch, wyjąc
przeraźliwie.
- Są tutaj twoi kumple? - Wośkez przerwała ciszę jaka zapadła po
rozdziarającym krzyku.
- Uwierz mi, nie chciałabyś ich spotkać. W przeciwieństwie do
mnie, wogóle brak im poczucia humoru... No i nie są tak
przystojni - Corvax sie uśmiechnął.
- Skromniacha z Ciebie.
- Gdybyś któregoś spotkała, wiedziałabyś, że to nie ma nic
wspólnego z przechwałkami. Mrugnął do niej. Udała, że nie widzi.
- Wośkez, jedziemy do stacji procesora i zaraz wracamy, siodłaj
konie. - W głośniku usłyszała trzaski, ale wiadomość była
zrozumiała.
- On powiedział... procesor? - Predator otworzył szeroko oczy.
To znaczy tam, gdzie ich zabierają...
- Kto oni? Twoi kumple?
- Nie. Twoi przyjaciele umrą, jeśli ich nie wycofamy. - Corvax
założył hełm. - O nic nie pytaj.
- Poruczniku! Odbiór, wycofajcie się! - Kapral szalała wśród
przełączników, nie usłyszała odpowiedzi.
Chwyciła pulse rifle i wybiegła z kabiny pilota. Nagle stanęła
jak wmurowana w ziemię. W ładowni wisiały wypatroszone zwłoki
Gothmoga, drugiego pilota.
- To twoja robota?
Corvax wzruszył ramionami. - Skąd miałem wiedzieć, że jesteście
swoi?
====================
APC mknął przez ciemny, szeroki korytarz stacji procesora
atmosferycznego. Wielką rampą zjechał po równi pochyłej na
poziom B. Gwałtowny skręt. Byli coraz bliżej. Kolejny zakręt,
tył pojazdu zarzucił, uderzył w ścianę i rozbiłją w pył, ale
transporter jechał dalej, nie zważając na drobne przeszkody jak
rury, kable czy kawały żywicopodobnej wydzieliny.
Mares kopnął pedał hamulca. Byli na miejscu.
- Popilnuje pani Andersona, jeśli się ruszy, niech pani strzela -
Ciachson poinstruował Randidę, po czym zabrał przenośny
namiernik i wysiadł z transportera. Za nim Mares i operator
smartguna.
Żołnierze znaleźli się we wnętrzu upiornej komory, rodem z
najbardziej ksenoschozofrenicznych snów. Meżczyzna, którego
szukali, był parę metrów dalej.
- Ostrożnie! Pamiętajcie, żeby uważać do czego strzelacie!
Kiedy namiernik wskazał zero, ujrzeli doktora Dry, zalepionego
galaretowatą substancją, wkomponowanego w scianę.
- Wyciągnijcie mnie... - Doktor był oszołomiony, ale kontaktował.
Ciachson sięgnął po nóż. Żywicopodobna wydzielina była bardzo
twarda.
- Pomóżcie mi! - Warknął krótko porucznik, zmagający się z
organiczną pułapką.
Trzej mężczyźni chwycili więźnia za nogi, ręce i tułów, i z
trudem wyrwali z obięć ksenomorficznego tworu.
Detektor ruchu zapiszczał przeraźliwie. Z głębi komory
zmaterializował się potwór. Bor nacisnął spust. Czaszka obcego
rozprysła sie na kowałki. Ciachson wyczuł niewyraźny ruch po
prawej stronie. Palczaste stworzenie zostało rozerwane w
powietrzu.
- Umiesz się tym posługiwać?! Mares podał Peterowi Dry pistolet.
- Ba! - na twarzy doktora pojawił się szalony uśmiech, ale nikt
tego nie widział.
- Wielokrotne sygnały! - Mares wpatrywał się w tarczę
namiernika. Przytwierdzone do podłogi przetrwalniki, zaczęły
się, jeden po drugim otwierać. Twarzołapy szukały celów. Nagle
ściana za ludźmi... ożyła, przybierając kształt atakujących
dorosłych osobników.
Nieskomplikowany pragmatyzm porucznika Ciachsona zwiastował
radykalne zmiany w taktyce obronnej:
- Wykańczają nas! Spierdalamy!!!
W tym samym momencie obcy, który miał rozszarpać żołnierza na
strzępy, został rozerwany pociskiem elektrycznym. Następnie
predator Corvax przeciął dyskiem frunącego w jego stronę
twarzołapa. Kwas wżarł się w twardy metal i przepalił go na
wylot. Wojowniczo usposobiona kapral, posłałą w głąb komory dwa
granaty.
- W samą porę, Wośkez! - Wybuch oświetlił paskudny uśmiech
Ciachsona.
Wewnątrz APC Anderson skorzystał ze wstrząsu, jaki spowodowała
eksplozja. Wytrącił Randidzie karabin i ciosem w głowę posłął ją
na podłogę. Oficer Naukowa straciła przytomność. Wieża
strzelnicza zrobiła obrót i splunęła ogniem, prosto w operatora
smartguna, który ostrzeliwał głąb komory. Szeregowy Kola Bor
padł martwy pośród dziesiątków jaj.
Transporter ruszył pełnym gazem. Żołnierze zareagowali za późno,
APC był już za rogiem. Wtedy w ślad za nim ruszył Corvax i
zwinnym skokiem wylądował na dachu pojazdu. ____________________________________ zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
|
|
2004-11-17 13:56:06
|
|
|
|