Wspólne forum dyskusyjne stron:
www.aliens.ibt.pl
aliens.g4sa.net
www.fiorina.prv.pl

| PROFIL | REJESTRACJA | LOGOWANIE | SZUKAJ | TEMATY | UŻYTKOWNICY | PRYWATNE WIADOMOŚCI |
<< Poprzedni temat :: Nastepny temat >>   Strona: 1, 2, 3, 4  Następna Tematy    Napisz nowy temat    Odpowiedz do tematu
Autor Temat: FF: Zielone Wzgórza Acherona
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1249

FF: Zielone Wzgórza Acherona

by
Mefisto



Prolog

Cicha, bezkresna przestrzeń Acherona była dziś znacznie piękniejsza niż zwykle. Tak przynajmniej zdawało się Johnny’emu Strider’owi – kapralowi U. S. Colonial Marines, a dokładniej jednostki nr. VII zwanej „Szaloną Siódemką”, która mieściła się w miejscu dawnej kolonii, po której została już tylko pamiątkowa tablica lśniąca w promieniach słońca. Johnny spojrzał na tablicę. Była to jedyna rzecz, która nie poddała się sile czasu i naturze sterraformowanej już prawie planety. Wciąż wyglądała wspaniale, tak samo wspaniale, jak wtedy kiedy ujrzał ją po raz pierwszy – 3 lata temu, kiedy wylądował tu jeszcze jako szeregowy.
- Taka piękna – pomyślał, a potem powędrował wzrokiem po horyzoncie.
I wtedy dostrzegł prawdziwe piękno planety. Na tą jedną chwilę, tą ostatnią, ujrzał przypiekające, choć zimne słońce na niebie, zalążki chmur tuż nad linią horyzontu oraz wzgórza otaczające go ze wszystkich stron. Wzgórza, które miały się pokryć roślinnością, a przede wszystkim trawą, na którą tak wszyscy oczekiwali.
- Może kiedyś – powiedział sam do siebie i osunął się na tablicę. W jednej chwili jego oczy straciły cały swój wyraz, i charakterystyczny dla nich błysk, i zaszły ciemnością.
Po tablicy spłynęła stróżka krwi, skapując następnie na ziemię.
Strider wyglądał zupełnie, jakby się modlił, kiedy podbiegł do niego, młodszy o jakieś 10 lat, szeregowy Michael Surtsey podtrzymujący na ramieniu swojego kolegę – starszego szeregowego Mike’a „Miketa” Mikoszewskiego, który co chwila syczał z bólu, jaki niewątpliwie sprawiała mu otwarta rana na udzie.
- Kapralu Strider !! Kapralu Strider !! Udało nam się zawiadomić Ziemię !! Ekipa ratunkowa będzie tu za 17 dni i... Kapralu Strider, dobrze się pan czuje ? – Surtsey przystanął i złapał go za ramię, a wtedy ciało kaprala upadło na ziemię. Surtsey odskoczył. – Jezuuu. Zostało nas więc tylko dwóch...
Miket spojrzał na Surtseya i usiadł obok ciała kaprala, zaczął go obszukiwać. Surtsey przyglądał się temu w milczeniu. Miket zabrał martwemu nieśmiertelnik i manierkę, a także wszelką broń – nóż stanowiący standartowe wyposażenie każdego marines, drugi, większy nóż, który kapral sam sobie sprawił, pistolet M4A3 po lekkiej modyfikacji, M41-A pulse rifle, flary, nadajnik osobisty, apteczkę i oczywiście wykrywacz ruchu. Potem wstał przytrzymując się tablicy i zaczął kuśtykać w stronę południowych wzgórz. Po chwili przystanął i obejrzał się na Surtseya, który wciąż wpatrywał się ślepo w ciało Stridera.
- Ej, Surt, idziesz czy zostajesz !? – krzyknął i wyciągnął z kieszeni paczkę fajek. W środku znalazł dwa ostatnie papierosy i po chwili wahania wyciągnął jednego, po czym przypalił swoją starą zapalniczką, na której wciąż widniał, nieco starty już, wizerunek jego dziewczyny Sabiny. Surt nachylił się nad ciałem Stridera i zamknął mu oczy, po czym wstał i zasalutował mu, ku dezaprobacie Miketa, który właśnie się zaciągał.
- Chryste, Surt !! Nie mamy na to czasu ! Bunkier wcale nie jest tak blisko ! Rusz dupę !
- Idę już, idę. – jęknął Surtsey i podbiegł do Mikoszewskiego.
Ten spojrzał na niego kręcąc głową.
- Pomożesz mi czy nie ? – spytał.
Surtsey oparł go na swoim ramieniu i razem zaczęli biec w stronę bunkra. Bunkier był wprawdzie budowlą eksperymentalną, gdyż nikt nie był pewien, jak wpłynie na niego terraformacja planety i związane z tym warunki pogodowe. Ponieważ przetrwał ponad 20 lat wojsko postanowiło go przystosować do swoich potrzeb, a w chwili obecnej bunkier ten stanowił jedyne miejsce, gdzie szeregowcy mogli znaleźć w miarę bezpieczne schronienie i przeczekać w nim te 17 dni. Musieli tam tylko dotrzeć, a na to mieli coraz mniej czasu...
- Palisz ? – spytał Miket Surtseya, wyciągając w jego stronę paczkę papierosów dymiąc przy tym fajkiem, którego trzymał w zębach.
Surtsey zaprzeczył głową.
- To dobrze. – skomentował to Miket i obejrzał się za siebie. Słońce powoli kryło się za zniszczoną i noszącą ślady dzisiejszych wydarzeń „Szaloną Siódemką”, a teren stawał się coraz bardziej obcy i złowrogi. Jedynie pamiątkowa tablica wciąż mieniła się tym samym, złotym blaskiem, nawet pomimo zaschniętej już krwi kaprala Stridera. Miket schował ostatniego papierosa do kieszeni wyrzucając paczkę za siebie, po czym przyśpieszył kroku. Bunkier wyłaniał się już zza wzgórza, był coraz bliżej. A przynajmniej tak się im zdawało...




Część I:
Nadlatuje kawaleria

Dropship okrążył kilkakrotnie całą bazę, po czym zastygł w powietrzu, jakby na coś oczekiwał. W chwilę później pojawił się drugi prom, jednak był on nieco mniejszy od swojego poprzednika, na którym widniał znak kaczora szczerzącego zęby. Oba promy przez chwilę wisiały nieruchomo w powietrzu, zupełnie jakby się ze sobą porozumiewały, po czym jeden z nich, ten mniejszy, zniknął gdzieś za kompleksem budynków, a drugi zaczął podchodzić do lądowania. Pilot usadził go na ziemi w miarę delikatnie, pomimo dużego wiatru i turbulencji. Kiedy dropship był już na ziemi, drzwi do jego ładowni otworzyły się i ze środka wyjechał APC, który, co widać, miał już swoje lata, jednak wciąż był na tyle sprawny by brać udział w takiej operacji, jak ta.
- A jest to w końcu operacja ratunkowa, czyż nie ? – spytał sierżanta szeregowy Joe Mills, zwany „Rogue”, kiedy zatrzęsło po raz drugi.
- Mills ! Znowu spałeś na odprawie, kocie ?! – odwarknął zdenerwowany sierżant Ciachson, nazywany pieszczotliwie przez swoich podwładnych „Ciasteczkiem” – Łeb wam zaraz urwę !!
- Kiedy nie spałem, to Hiksi ! – poskarżył się Rogue.
- A właśnie, gdzie on jest ? Niech go ktoś obudzi i szykować się, kochasie ! – warknął sierżant. – Nasza OPERACJA RATUNKOWA dopiero się zaczyna !! No już ruszać się !!
Sierżant spojrzał z niesmakiem na szeregowego Rogue, po czym stanął przy drzwiach. Wszyscy marines wstali i zaczęli szykować się do wyjścia, kiedy APC przejeżdżał tuż obok tablicy, pod którą leżały resztki hełmu przeżartego przez kwas.
Kiedy pojazd zatrzymał się sierżant chwycił za drzwi i otworzył je z całej siły, a marines zaczęli po kolei wychodzić na zewnątrz. Na dworze strasznie wiało i wciąż było jeszcze trochę ciemno, toteż pierwszy z nich przewrócił się wręcz i upadł prosto w błoto.
- Randi, przestań się wygłupiać i rusz dupsko ! – wrzasnął do szeregowej operator smartguna, Earl Sammael, po czym bąknął do stojącego obok kaprala Hiksiego – Jak rany ! Czemu dali nam tyle kotów na raz !?
- Nie wiem. – odparł Hiksi, który wiedział, że odchodzący właśnie kolega i tak go nie słyszał.
Hiksi wyszedł z APC i rozejrzał się szybko po okolicy, po czym zaczął biec w kierunku kompleksu, mijając po drodze Sammaela i podnoszącą się szeregową Randi Muren, która odbywała właśnie swoją pierwszą misję. Sammael cmoknął do niej prześmiewczo i ruszył za Hiksim, ubezpieczając go. Za nimi podążali w pewnym odstępie pozostali żołnierze. Po jakimś czasie Hiksi i reszta dotarli do drzwi wejściowych jednostki nr. VII i bez trudu otworzyli drzwi. Powitał ich miły, damski głos i zapalające się po kolei światła w korytarzu.
- Witaj, wprowadź kod albo podaj swoją tożsamość. Witaj, wprowadź kod albo podaj swoją tożsamość. Witaj, wprowadź kod albo podaj swoją tożsamość. Witaj...
- Rany boskie, pospiesz się Hiksi, bo ta suka zaczyna mnie wkurzać !! – wrzasnął Sammael.
- Która suka ? – spytał Hiksi grzebiąc przy kablach tablicy identyfikacyjnej.
Sammael spojrzał na stojącą obok niego Randi, która cmoknęła do niego i zniesmaczył się.
- Obie !
W końcu kapral skończył grzebać przy kablach i chwycił za broń. Przed nim otworzyły się kolejne drzwi i rozświetliły następne światła. Hiksi ruszył naprzód. Ku jego zdziwieniu w kompleksie wszystko było w porządku, nie licząc zepsutych pierwszych drzwi, to nie było tu żadnych śladów walki, krwi, niczego. Wszystko było w jak najlepszym stanie, jesli tak można określić budynek rozsypujący się już od 10 lat.
- Wygląda na to, że wszystko rozegrało się na zewnątrz – stwierdził porucznik Ender obserwujący wraz z sierżantem Ciachsonem i androidem Delano całą akcję na stanowisku w APC.
- Niech lepiej przejrzą całość – pomieszczenie za pomieszczeniem – odrzekł doświadczony już w takich akcjach Ciachson.
Taki też rozkaz usłyszeli wszyscy żołnierze, co zdziwiło ich, mimo iż nie powinno.
- Posrało ich ? Mamy sprawdzić całość ?! – oburzył się Sammael.
- Na to wygląda – odparł mu Hiksi.
- Ale CAŁOŚĆ ?! – warknął Sammael.
- Tak ! – warnął stojący tuż obok szeregowy John Turecky.
Wtedy doszła do nich druga drużyna, w składzie: kapral Jack Le Mef, szeregowy-operator smartguna Mares; szeregowy Pete Quintoo i sanitariusz Mike „Majkel” Wilson.
- No co jest ? Nie słyszeliście rozkazu ? – spytał Le Mef – Ruszcie się, bo psujecie szyki.
Hiksi spojrzał na niego.
- Włączcie detektory ruchu – rozkazał i ruszył w głąb kompleksu.
Quintoo i Randi wyjęli wykrywacze i włączyli je, z tymże Randi miała z tym kilka problemów. Chwilę to trwało, a kiedy Randi skończyła spojrzała na przyglądającego się jej i żującego gumę, którą w międzyczasie zdążył wyjąć, Sammaela.
- Panie przodem – skwintował to szeregowy i puścił jej obleśny języczek.
- Fiut ! – odparła mu Randi.
- Proszę, mów mi Earl.
Pierwsza czwórka zniknęła za drzwiami kompleksu, a niedługo potem to samo uczyniła druga ekipa.
Kiedy kilka godzin później cały kompleks został już przeszukany wewnątrz i nie stwierdzono żadnego zagrożenia na specjalnym lądowisku na dachu jednostki wylądował drugi, mniejszy dropship. Także on miał problemy z lądowaniem, jednak wszystko odbyło się bez większych przeszkód. Wysiadło z niego 6 kolejnych wojskowych oraz dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu. Pierwszym z nich był niejaki Voytass – ostatnia wielka szycha upadającej agencji Weyland-Yutani, która łapała się każdej możliwości zarobienia grubszej forsy. Voytass, znając historię Acherona, dawniej znanego jako LV-426, miał szczerą nadzieję znaleźć tu coś, co nazywał xenomorfem. Nikt nie wiedział za bardzo o co chodzi, a marines nie wnikali w to, gdyż już na samej nazwie łamali sobie język. Zresztą oni przyjechali tu tylko z misją ratunkową. Do zadań specjalnych oraz do ochrony Voytass znalazł byłą ekipę do zadań specjalnych, obecnie najemników, której obiecał spore wynagrodzenie. Wg Endera byli to najlepsi z najlepszych, tyle że na Ziemi. O misjach na innych planetach nie mieli zielonego pojęcia, dlatego też nikt się nimi nie przejmował, mimo iż budzili ogólną niechęć. W skład tej ekipy wchodzą głównie byli więźniowie i szumowiny: Brian „Śvirus” Knox, Jason Mayak, Paul „Schamann” Fishbone, Tom „Tomexx” Wilson, Zibi „Mother” Oghm i Colabor Joe. Ich uzbrojenie stanowiła głównie broń krótka, rażąca na bliską odległość, tudzież kilka noży czy maczet. Patrząc na nich jedno było pewne: to prawdziwa banda oszołomów, gotowa zginąć dosłownie za kilka nowych dolarów.
Ostatnim, który opuścił pokład statku był MacVas – jeden z tych zachłannych karierowiczów, którzy pną się po trupach do celu, także pracujący dla agencji. Kiedy MacVas dał znak oba dropy odleciały znikając w chmurach. Wiatr o dziwo zelżał, a słońce powoli zaczęło wyłaniać się zza wzgórz. Wstawał nowy dzień...




Część II:
17+1

Starszy szeregowy Miket wpatrywał się w swoją zapalniczkę i w ostatniego papierosa, jaki mu został. Spojrzał na Sabinę i przejechał kciukiem po metalowej powierzchni. Potem szybko włożył zmiętolonego papierosa do ust i przyłożył doń zapalniczkę. Zapalił ją tuż przed twarzą. Zawahał się przez chwilę. Wtedy płomień zgasł. Miket wydmuchał powietrze z płuc i po raz drugi zapalił zapalniczkę. Ta po chwili zgasła ponownie. Miket spojrzał na leżącego obok Surtseya, który spał. Potem wyjrzał przez lufcik, ale nie zobaczył niczego konkretnego. Za to usłyszał bardzo dużo. Przez wiatr usłyszał silniki, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wsłuchał się bardziej, ale nie usłyszał już nic oprócz chrapania Surta. Odwrócił się i zaczął ponownie rozważać zapalenie papierosa. Wtedy, dosłownie nad sobą, usłyszał duży szum i łaskot silnika, które po tym, jak zbudziły Surtseya, umilkły ponownie. Miket włożył papierosa z powrotem do kieszeni munduru. Potem wraz z Surtem sięgnęli po broń. Miket wyjrzał przez lufcik, ale niczego nie dostrzegł, natomiast Surt podszedł do drzwi gotowy otworzyć je w każdej chwili. Wtedy usłyszeli czyjeś głosy i wesołe gwizdanie. Wiatr ucichł momentalnie i kolejny odgłos, jaki do nich dotarł przypominał wylewanie wody na ziemię. Surt chwycił za klamkę.
- Poczekaj ! – krzyknął Miket i wstał z trudem łapiąc się za nogę.
Wtedy na zewnątrz nastała cisza. Obaj żołnierze nasłuchiwali jakiegokolwiek dźwięku, ale bez skutku. Nagle w powietrzu rozległ się głuchy i przerażający wrzask. Miket przewrócił się z wrażenia, a Surt nieopatrznie nacisnął spust swojego pulse rifle i rozwalił cały zamek w drzwiach. Na zewnątrz także rozległy się strzały. Po chwili Surtsey ochłonął i sięgnął do drzwi, jednak nijak nie mógł ich otworzyć. Na zewnątrz krzyki narastały, teraz jakby więcej osób wrzeszczało, słychać było też syki. Surt załadował swój granatnik i wycelował w drzwi.
- Co ty, kurwa, wyprawiasz ? Chcesz nas zabić ?! – wykrzyknął Miket.
- Minęło 17 dni – to muszą być oni – odparł Surt.
- Minęło 18 dni, a to wcale nie muszą być oni ! – warknął Miket.
- Możliwe, ale ja chcę się przekonać...
Surt wycelował ponownie w drzwi i przybliżył palec do spustu.
- Szeregowy, ostrzegam ! – warknął Miket – Jeśli wpuścicie tu choć jednego z tych kurestw to po nas !
Surtsey nacisnął spust.
Ponieważ drzwi bunkra były dość wytrzymałe wybuch, jaki spowodował Surtsey nie były zbyt duże. Nie licząc Miketa, który dostał odłamkiem w ucho i chwilowo nic nie słyszał, straty były niewielkie. Mimo to, zamek w drzwiach nie stanowił już przeszkody i z łatwością otworzyły się nawet same. Szeregowcy spojrzeli po sobie. Surt zrobił głupią minę i wstał z leżącego na ziemi Mikoszewskiego. Wtedy w drzwiach ujrzeli ciemną postać. Miket odruchowo wycelował w nią.
- Nie ! – krzyknął Surtsey – Proszę nie strzelać !!
Ale Miket nie słyszał i wypalił dwukrotnie. Postać zatoczyła się.
- Dziękuję... – wysapał przybysz, który okazał się być żołnierzem USCM, kapralem J. Gothmogiem, który akurat umarł.
Miket z niedowierzaniem spojrzał na to co się stało, ale nie miał zbyt dużo czasu na przemyślenie tego, gdyż do schronu wpadła jak strzała kolejna postać – tym razem jednak był to bez wątpienia jeden z tych potworów. Miket wystrzelił ponownie, wywalił w to odrażające stworzenie cały magazynek. Obcy rozprysnął się po całym pomieszczeniu, a kwas zawarty w jego ciele opryskał rękę Surtseya, który zwinął się z bólu. Miket błyskawicznie zmienił magazynek i załadował nowy – ostatni jaki posiadał. Potem wstał i podkuśtykał do Surstseya.
- OK ?
- Przeżyję – odparł Surt.
Miket podszedł do drzwi i rozejrzał się. Na zewnątrz nie było żywej duszy, a przynajmniej tak to wyglądało. Był za to dropship – cały i nienaruszony – na którego widok Miket uśmiechnął się.
- Więc jednak to oni... – powiedział do siebie, po czym dodał – Rusz się Surtsey. Robimy wypad.
- Najwyższy czas.
Sursey owinął sobie rękę pierwszą szmatą z brzegu, po czym podszedł do nieżyjącego Gothmoga i uklęknął.
- Boże, Surt, znowu ? – warknął Miket.
Surt tymczasem spojrzał na ciało żołnierza.
- To pilot. – stwierdził bez namysłu.
- Wiem, że to pilot. Tam leży drugi – Miket wskazał ręką na leżące nieopodal ciało. – I co z tego ?
Surtsey spojrzał raz jeszcze na Gothmoga. Kapral miał dwie dziury w plecach – to po wystrzale Miketa, oraz niewielką dziurę, wygryzienie z tyłu głowy – to po tych stworach – pomyślał Surt, po czym zabrał martwemu nieśmiertelnik i broń i wstał. Podchodząc do Miketa rzucił mu przez ramię nieśmiertelnik.
- To do kolekcji. Mam nadzieję, że umiesz latać dropem...
Miket nie odpowiedział. Obaj powoli, ze strachem w oczach dotarli do wnętrza promu. Po drodze Surt nie zapomniał oczywiście o nieśmiertelniku drugiego pilota, którym, jak wyczytał, był szeregowy S. Pyok. Zakrwawioną ręką zamknąl właz wejściowy i obaj roześmiali się głośno. Miket poklepał Surtseya po ramieniu.
- 18 dni ! Spieprzamy stąd ! – rzekł wyraźnie zadowolony.
Po chwili silniki maszyny zaryczały, a dropship niezdarnie i z pewnymi problemami uniósł się w górę. Potem skierował się w stronę bazy.




Część III:
Mamy problem !

Kapral Le Mef nalał do jedynej w miarę czystej szklanki, jaką znalazł, wody. Po chwili poczuł unoszący się w powietrzu zapach jedynej kawy, jaką znalazł.
- Chyba nie będzie aż tak źle – pomyślał i zamieszał kawę palcem – łyżki nie udało mu się znaleźć. Potem przeszedł kilka metrów i postawił szklankę na biurku w głównej sali dowodzenia. Było tu absolutnie pusto, gdyż dowódcy postanowili rozstawić się bardziej w środku kompleksu. Le Mef wcisnął jeden z guzików, jaki widniał na panelu przed nim i żaluzje w oknach rozsunęły się. Mając wszystko pod ręką napił się kawy i uśmiechnął pod nosem. Potem zaczął przeglądać cały kompleks w poszukiwaniu żywych. Zeknął na chwilę przez jedno z okien podziwiając widoki, jakich nie zaznał nigdy na Ziemi, i wtedy zauważył dropshipa. Pół biedy, że w ogóle nie powinno go tu być. To, co zaniepokoiło kaprala najbardziej był jego lot – leciał zupełnym zygzakiem, tak jakby pilot był zupełnie naprany albo... jakby w ogóle nie było pilota ! Kapral szybko chwycił za nadajnik.
- Kapralu Gothmog, nie popisujcie się ! – krzyknął – I co wy tu w ogóle robicie ? Mieliście patrolować teren w poszukiwaniu innych !
Nikt nie odpowiedział.
- Kapralu ? Gothmog ? Ktokolwiek ? – zaczął nerwowo wypytywać.
Dropship był coraz bliżej, kiedy Le Mef usłyszał w nadajniku krzyk, a w chwilę później syk i odgłos rozłupywania czaszki, który tak dobrze znał z innych misji, niekoniecznie ratunkowych.
- Gothmog ! Co tam się dzieje do cholery !? – wrzasnął i wstał wylewając na siebie kawę.
Ponownie nie usłyszał odpowiedzi, a dropship zbliżał się nieustannie. Kapral chwycił za leżący w pobliżu hełm i zaczął krzyczeć do przyczepionego doń mikrofonu.
- Sierżancie, mamy problem !! Proszę tu natychmiast przyjść !!
Było już jednak za późno. Dropship dosłownie wbił się w przednią szybę sali i rozwalił wszystko, co dało się rozwalić. Kapral w ostatniej chwili odskoczył, ale drop nie zatrzymał się, tylko sunął przez pomieszczenie dalej. Ze środka wypadł jakiś stwór, który w chwilę potem został zmiażdżony nosem kokpitu. Prom zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy ogon roztrzaskał się o dach kompleksu. Nie był to jednak koniec. Wszystko nagle zaczęło się trząść, a ze ściań i sufitu posypał się gruz. Le Mef dostał kawałkiem takiego gruzu w nogę i krzyknął. Dropship zachwiał się i po chwili jego tylna część runęła na ziemię, a reszta osunęła się na resztki, jakie zostały z sali dowodzenia. W środku kokpitu ktoś jeszcze żył. Kapral usłyszał dziwne dźwięki i nieskładne słowa, a po chwili zobaczył głowę starszego szeregowego Mikoszewskiego, która była cała we krwi. Miket dostrzegł także jego, ale szybko przesunął wzrokiem na ciało potwora, który leżał na podłodze, i z którego ciała wypływał kwas rozpuszczając wszystko wokół. Kiedy Miket uznał, że stwór nie żyje zemdlał. Kapral Le Mef podniósł się z kolei i chwycił za bolącą nogę, którą rozmasował. Potem chwycił za broń i podniósł z gruzu hełm. Otrzepał się, założył hełm i podszedł do resztek promu. Nachylił się i chwycił Miketa za rękę sprawdzając mu puls. Wtedy z głośnika dobiegły go głosy.
- Kapralu, co się tam dzieje do jasnej cholery ?? Proszę o natychmiastowy raport i o wezwanie dropów !! Wygląda na to, że mamy tu mały problem !!
Potem tylko zaszumiało i odgłosy zamilkły. Kapral spojrzał na rozwaloną konsolę, potem na stwora, który już prawie cały wsiąkł w podłogę tworząc osobliwą dziurę.
- Problem ? - zarzucił broń na ramię – Problem, to my dopiero będziemy mieć...


CDN...
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-08-11 17:51:27
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
J.Vasquez




Captain
Dołączył: 2003-01-25
Posty: 522



Jak zwykle czepiam sie dialogów, tak coś czuję, ze miały być dowcipne, no a jakoś nie są, nienaturalne itd. (moje zdanie oczywiscie Smile)
2004-08-11 22:35:02
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1249



hmm, no i tu rodzi się problem, bo całość ma być i jest serio. Jedynymi humoreskami są ksywki/imiona forumowiczów i kilka tekstów. Cała reszta jest robiona serio.
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-08-11 22:44:39
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
MIKET
The Great Cornhollio!



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-10-08
Posty: 1411



No więc...

Zdziwiłem sie że jestem na samym początku Very Happy .....kuśtykam...ale za to jako edyny mam polskie nazwisko Razz

Fajne :]

Sammael - pamietaj - to tylko fan-fikcja :] niewiele ma wspólnego ze światem rzeczywistym a poza tym nie podpisałem praw na wykorzystanie mojej osoby (to tak tylko bym mnie w końcu nie pobili na nast. zlocie Razz)
____________________________________
MU-TH-UR 6000
2004-08-12 11:42:21
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość 6890012 Odpowiedz z cytatem
SAMMAEL
Not bad for a human



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-02-26
Posty: 1242



czego tylko Mefi zrobiłeś ze mnie szowinistyczną swinie ? Smile (choć ta sytuacja, z "wkurwiającą suką" wyszła zabawnie Smile )
2004-08-12 14:27:37
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Randida
hey top, what's the op?



Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63



Hm...dopiero pozbierałam się po wczorajszej porażce (buuuuuuuuuuu Sad )
ale już doszłam do siebie.
Jeśli Mef prosi o uwagi, to je dostanie. Oczywiście, to propozycje tylko, wcale nie musi ich stosować.
Pierwsza: nie uśmiercaj zbyt szybko.
Druga: interpunkcja - ale to kosmetyka, można poprawiać na końcu.
Trzecia: stylistyka - również do poprawy, można też na końcu.
A teraz szczegóły:

PROLOG:
"...- Palisz? - spytał Miket Surtseya, wyciągając w jego stronę paczkę papierosów dymiąc przy tym fajkiem, którego trzymał w zębach...."
Pytanie powinno brzemieć: "Zapalisz?" , albo wcale go nie powinno być. Miket i Surt to kumple (przynajmniej w opowiadaniu, na żywo jak jest, to jeszcze nie wiem), znają się już od jakiegoś czasu, więc nie ma cholernej możliwości, żeby Miket nie wiedział, czy Surt pali czy nie. A to pytanie właśnie coś takiego sugeruje.
Można więc wstawić zamiast "palisz?" pytanko w rodzaju "zapalisz", albo "chcesz jedego?", albo "chcesz szluga?" - cokolwiek, tylko nie "palisz".
Narazie tyle, resztę dopiszę, jak wrócę do domu. Jestem w drodze i źle mi pisać. Opowiadanie mi się podoba, po małej korekcie może wyjść z tego dobry text. Nawet tą "sukę" wybaczę Sammaelowi, bo tak naprawdę nie znam kolesia, a już nie pałam do niego sympatią.
Pozdroofka
2004-08-12 15:44:20
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość 4523370 Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1249



Randida napisał:
Hm...dopiero pozbierałam się po wczorajszej porażce (buuuuuuuuuuu Sad )
ale już doszłam do siebie.
Jeśli Mef prosi o uwagi, to je dostanie. Oczywiście, to propozycje tylko, wcale nie musi ich stosować.
Pierwsza: nie uśmiercaj zbyt szybko.
Druga: interpunkcja - ale to kosmetyka, można poprawiać na końcu.
Trzecia: stylistyka - również do poprawy, można też na końcu.



1: buhahahaha - wybacz, nie mogłem się powstrzymać, tym bardziej, że wiem, co będzie dalej
2 i 3: tak, wiem - zapewne jest tu kilka przecinków nie tu, kilka literówek, ale szczerze powiem, że nie sposób wszystkiego poprawić, nie jest to jakiś super rewelacyjny tekst na Nobla, żeby to wszystko robić, a i tak piszę dobrze (a przynajmniej staram się) pod tym względem. Zresztą i tak wszyscy wiedzą o co chodzi.



Randida napisał:
A teraz szczegóły:

PROLOG:
"...- Palisz? - spytał Miket Surtseya, wyciągając w jego stronę paczkę papierosów dymiąc przy tym fajkiem, którego trzymał w zębach...."
Pytanie powinno brzemieć: "Zapalisz?" , albo wcale go nie powinno być. Miket i Surt to kumple (przynajmniej w opowiadaniu, na żywo jak jest, to jeszcze nie wiem), znają się już od jakiegoś czasu, więc nie ma cholernej możliwości, żeby Miket nie wiedział, czy Surt pali czy nie. A to pytanie właśnie coś takiego sugeruje.
Można więc wstawić zamiast "palisz?" pytanko w rodzaju "zapalisz", albo "chcesz jedego?", albo "chcesz szluga?" - cokolwiek, tylko nie "palisz".
Narazie tyle, resztę dopiszę, jak wrócę do domu. Jestem w drodze i źle mi pisać. Opowiadanie mi się podoba, po małej korekcie może wyjść z tego dobry text. Nawet tą "sukę" wybaczę Sammaelowi, bo tak naprawdę nie znam kolesia, a już nie pałam do niego sympatią.
Pozdroofka


sęk w tym, że nie. Nie wiem, jak to wypada w oczach innych, ale to wcale nie są starzy kumple. Miket jest bardziej doświadczony, a Surt zachowuje się jeszcze bardzo dziwnie jak na żołnierza (np moment salutowania martwemu Striderowi). Wcale też nie sa starymi kumplami, a jedyne co ich łączy, to chęć przetrwania. Zauważ, że nic nie wiadomo o nich, oprócz tych standartowych zachowań. Wcale też za sobą nie przepadają (szczególnie Miket za Surtem). Aczkolwiek faktem jest, że mogłem to "Zapalisz" zmienić na bardziej "wojskowy" język. Ale już zmieniał nie będę.
A co do Sammaela, to jeszcze się zdziwisz Very Happy
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-08-12 15:54:42
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
HICKS
I'm here, baby! I'm here!



MODERATOR
Dołączył: 2002-03-14
Posty: 1815



GO MEFISTO

Pomysl jest, tylko tak dalej.

Humor niewymuszony i dialogi na poziomie. MNIE PASUJE Smile
____________________________________
2004-08-12 16:19:31
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
SAMMAEL
Not bad for a human



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-02-26
Posty: 1242



a mnie przez Mefiego, jużco niektórzy nie lubą Crying or Very sad ( Razz ) Weż jużtak nie pisz, bo kiedyśktoś mi tu dropem zawita a balkonie i twarzołapa podrzuci Razz
2004-08-12 17:12:21
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Randida
hey top, what's the op?



Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63



Do Mefa:
(nie będę cytować, bo mi nie wychodzi, ale.. uczę się)
OK, mogę pomóc, jeśli wyrazisz chęć (interpunkcja, stylistyka)
co do dalszej części..może rzeczywiście,
ale skoro Surta i Miketa łączy nawet tylko chęć przetrwania, to założę się, że jeden o drugim wie, czy pali (przecież nie spotkali się tam przypadkiem, byli na Arechonie, coś im się przydarzyło, już mają ze sobą coś wspólnego), nie przekonało mnie to, ale ok, to w końcu Twój tekst Smile

A co do Sammaela, to jeszcze się zdziwię?!
na pewno, nie wątpię Confused

zgadzam się z Vas: dialogi są jakieś takie nie te, ale spokojnie można je przerobić, zachowując sens (bo całość jest naprawdę niezła, jak narazie)
pozwolę sobie na dalsze uwagi:
część I:
..." -A jest to w końcu operacja ratunkowa, czyż nie ? - spytał sierżanta szeregowy Joe Mills, zwany "Rogue",kiedy zatrzęsło po raz drugi. " - tutaj brzmi, jakby to była kontynuacja jakiejś rozmowy (której przecież nie ma w tekście); może źle odczytałam intencje, ale czy nie chodziło Ci o pytanie kolesia, który przespał odprawę i nie jarzy za bardzo gdzie i po co jedzie? jeśli tak, to kontekst by wypadało zmienić, jeśli nie, to OK
ps. nie wiem, czy mam dalej pisać?? mogę nie komentować i czekać spokojnie na rozwój wypadków;
jedyne, co przewiduję to Randi będzie jedną z pierwszych ofiar Laughing jako, że sama jest ofiarą losu! (jak qrde można wpaść w błoto?!)
2004-08-12 17:25:11
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość 4523370 Odpowiedz z cytatem
CIACHO
"GAME OVER, MAN!"



MODERATOR
Dołączył: 2002-03-11
Posty: 830

spox...

Usmialem sie... Laughing

Widze, ze pisanie fanfikow z forumowiczami w rolach glownych stalo sie juz nowa swiecka tradycja na tym forum... Surprised
____________________________________
"I AM READY MAN, READY TO GET IT ON!"
2004-08-12 17:38:11
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora 1540119 Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1249



Randida napisał:
Do Mefa:
(nie będę cytować, bo mi nie wychodzi, ale.. uczę się)
OK, mogę pomóc, jeśli wyrazisz chęć (interpunkcja, stylistyka)
co do dalszej części..może rzeczywiście,
ale skoro Surta i Miketa łączy nawet tylko chęć przetrwania, to założę się, że jeden o drugim wie, czy pali (przecież nie spotkali się tam przypadkiem, byli na Arechonie, coś im się przydarzyło, już mają ze sobą coś wspólnego), nie przekonało mnie to, ale ok, to w końcu Twój tekst Smile


nie potrzebuję pomocy, jeśli o to chodzi Smile ale dzięki, że pytasz. Co do S&M, to wcale nie znaczy, że muszą wiedzieć o sobie wszystko, tym bardziej jeśli się nie znoszą.


Randida napisał:
zgadzam się z Vas: dialogi są jakieś takie nie te, ale spokojnie można je przerobić, zachowując sens (bo całość jest naprawdę niezła, jak narazie)


tzn. jakie ? Jeśli nie są humorystyczne, to odpowiadam, że całość jest bardziej, jak Marines Rogue'a, czyli bardziej na poważnie, a tylko kilka akcji i tekstów jest śmiesznych. Zresztą im dalej w las tym będzie mniej lajtowo Very Happy


Randida napisał:
pozwolę sobie na dalsze uwagi:
część I:
..." -A jest to w końcu operacja ratunkowa, czyż nie ? - spytał sierżanta szeregowy Joe Mills, zwany "Rogue",kiedy zatrzęsło po raz drugi. " - tutaj brzmi, jakby to była kontynuacja jakiejś rozmowy (której przecież nie ma w tekście); może źle odczytałam intencje, ale czy nie chodziło Ci o pytanie kolesia, który przespał odprawę i nie jarzy za bardzo gdzie i po co jedzie? jeśli tak, to kontekst by wypadało zmienić, jeśli nie, to OK
ps. nie wiem, czy mam dalej pisać?? mogę nie komentować i czekać spokojnie na rozwój wypadków;
jedyne, co przewiduję to Randi będzie jedną z pierwszych ofiar Laughing jako, że sama jest ofiarą losu! (jak qrde można wpaść w błoto?!)


bo to tak ma być, że tu narrator, a nagle fragment uciętej rozmowy o tym samym. Zresztą dalszy dialog wyjaśnia chyba iż Rogue jest kotem, a na odprawie spał Hiksi Smile
Reszty nie skomentuję, bo i po co Smile
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-08-12 19:28:31
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Randida
hey top, what's the op?



Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63



taaaa...
no to już nic więcej nie powiem
czekam na ciąg dalszy
go on Wink
2004-08-12 20:03:47
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość 4523370 Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1249



Randida napisał:
taaaa...
no to już nic więcej nie powiem
czekam na ciąg dalszy
go on Wink


dlaczego ? dobre rady zawsze w cenie, a to czy wezmę je za słuszne to ryzyko Smile
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-08-12 20:11:37
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Qvintoo
Watashi baka desu



First Sergeant
Dołączył: 2003-01-04
Posty: 229



Mi sie wszystko bardzo podoba, bledow nie widze i z wielka ciekawoscia przeczytam czesci nastepne.

No i sie ciesze, ze wystepuje Very Happy Czuje sie doceniony Very Happy
2004-08-12 20:48:40
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1428



coś czuję, że odwaliłem kite w tym dropie Very HappyVery HappyVery Happy
długo sobie nie powystepowałem, nie ma co..
Ty, Mef, zrób moze ze mna jakieśmałe rezurekszyn, co?
plizzzzzz
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
2004-08-13 12:45:56
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
Randida
hey top, what's the op?



Private First Class
Dołączył: 2004-08-04
Posty: 63



Mefisto napisał:
Randida napisał:
taaaa...
no to już nic więcej nie powiem
czekam na ciąg dalszy
go on Wink


dlaczego ? dobre rady zawsze w cenie, a to czy wezmę je za słuszne to ryzyko Smile


właśnie widzę, jak sobie je cenisz Wink
coś mi się wydaje, że prosiłeś o nie dla zasady i obojętne co usłyszysz i tak niczego zmieniać nie będziesz, nie mylę się??
miałam nic już nie dodawać, ale nie mogę się powtrzymać: "...który akurat umarł..." - jak to "akurat"?! wygląda, jakby koleś nie miał nic innego do roboty, to sobie wziął i akurat umarł! pls.... Wink
2004-08-13 16:32:11
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość 4523370 Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1249



zmieniłem - nie tu, ale na kompie na właśnie zmarł - faktycznie trochę tamto głupie było. To lepsze, jak sądzę.

EDIT: i następna część:


Część IV:
Co tu się dzieje ?!

Kiedy Mikoszewski obudził się był cały we krwi, niesiony przez dwóch żołnierzy, którzy biegli w szaleńczym tempie. Wokół migały światła awaryjne, latarki i flary. Pośród wielu wystrzałów Miket wyłapywał niejasne krzyki i rozkazy, a także zwykłe i zwykle głupie uwagi żołnierzy. Biegnący obok jeden z marines upadł, ale Miket nawet nie dojrzał jego twarzy. Starszy szeregowy podniósł głowę na tyle, na ile mógł i zobaczył przed sobą kaprala Le Mefa, który niósł go za nogi. Przed nim biegło jeszcze dwóch żołnierzy, którzy osłaniali ich, co chwilę wypuszczając serię z luf. Miket rozpoznał odgłosy pulse rifle i smart guna, jednak zdawało mu się, że strzelają z czegoś jeszcze. Opuścił głowę i zobaczył nad sobą uśmiechającego się doń szeregowego Quintoo, który, pomimo wielu blizn na twarzy i mnóstwa brudu i krwi nie tylko na niej, wyglądał dość sympatycznie. Miket chciał odwzajemnić uśmiech, jednak w tym samym momencie ktoś obok nich wykrzyknął i Quintoo odwrócił się w tamtą stronę, a jego mina spoważniała w ułamku sekundy. Mikoszewski powędrował powoli za jego wzrokiem. Ujrzał Tureckiego i Hiksiego, którzy nieśli na noszach szeregowego Maresa z rozprutym na pół brzuchem. Obok noszy biegł sanitariusz Majkel, który próbował jeszcze uratować kolegę, bezskutecznie jednak. Mares po kilku chwilach złapał go za mundur w przypływie bólu i umarł z bebechami wywalonymi na wierzch. Wyraz jego oczu przeraził Miketa, który nagle poczuł się, jak w koszmarnym śnie, który w dodatku był potwornym deja vu.
Za nimi biegło jeszcze dwóch marines, a przynajmniej tak mu się wydawało. Na myślenie nie było jednak czasu, gdyż co chwila wszędzie słychać było nieludzkie odgłosy i syki, a po chwili zarówno z tyłu, jak i z boku coś wybuchło. Strzały z tyłu umilkły, a biegnący z boku John Turecki wyleciał w powietrze jak z procy, paląc się przy tym i wrzeszcząc. Nosze upadły, a wraz z nimi przewrócił się zarówno Majkel, jak i Hiksi. Po chwili jednak wstali wspierając się nawzajem. Miket uszłyszał jak Hiksi wypuszcza do tyłu długą serię, po której usłyszał przeszywający jego mózg pisk jednej z tych kreatur. Tymczasem z przodu Le Mef zmuszony był puścić jedną nogę Miketa i chwycił za broń strzalając do różnych celów z przodu i z boku.
Wtedy Miket usłyszał pierwsze wyraźne słowa, jakie do niego dotarły.
- Co się tam dzieje, Hiksi – wykrzyczał Le Mef, który biegł nie zważając na nic.
- Turecki i Mares nie żyją ! – usłyszał w odpowiedzi – Te bydlaki się zbliżają ! Jest ich coraz więcej ! Wyłażą ze ściań !
- Natychmiast wracajcie ! Jeśli to niemożliwe udajcie się biegiem do punktu zbiorczego ! – wykrzyknął między kolejnymi seriami Le Mef, po czym skręcił za róg i zaczął zbiegać po schodach. Teraz Miket już wyraźnie widział, że biegnie przed nimi trójka żołnierzy. Szybko policzył i wyszło mu sześciu marines, wraz z nim, nie licząc oczywiście tych dwóch z tyłu, których sam właśnie spisał na straty. Usłyszał kolejny wybuch i kolejne serie.
- Amunicja mi się kończy ! – krzyknął z przodu Mills.
Znowu coś wybuchło.
- Sierżancie, słyszy mnie pan ?! – wrzeszczał znowu Le Mef, lecz jedyne, co dostał w odpowiedzi, to szumy i strzępki zdań, z których nic nie wynikało. W końcu postanowił zaryzykować zawiadomić drugiego dropshipa – Waskezowa, słyszysz nas ?!
Przez chwilę nie otrzymał żadnej odpowiedzi, ale potem w uszach odbiło mu się echem:
- Słyszę. Wszystko w porządku ? – spytała kapral Waskezowa, pilot promu, który należał jednak do firmy, a nie do wojska, co mogło stanowić potem wiele problemów. Nie było teraz jednak czasu, aby się nad tym zastanawiać.
- Gówno, nie w porządku !! – wykrzyknął Le Mef – Coś nas zaatakowało ! Wycofujemy się do...halo ? Kapralu ? – tu kontakt przerwał się jednak.
- Co jest do cholery ? – spytał Quintoo.
- Zerwało mi połączenie ! Nie mamy teraz szans na pomoc !
Nagle z boku wybiegli Majkel z Hiksim, których Le Mef omal nie zastrzelił wycelowując w obie postaci. Wszyscy zresztą zachowywali się bardzo niepewnie i nerwowo.
- Już myślałem, że was straciliśmy – ucieszył się kapral – Kiedy dotrzemy na miejsce musicie szybko zaspawać drzwi. Drugą spawarkę weźcie od Rogue.
Majkel pobiegł do przodu, Hiksi został z tyłu i ubezpieczał.
Ambulatorium do którego zmierzali było coraz bliżej. Hiksi nie dawał sobie jednak rady, gdyż przeciwników było za dużo.
- Earl do cholery ! – wrzasnął Hiksi – Chodź tu i pomóż mi !!
- Moment ! – odpowiedział Sammael wypuszczając ze swojego smarta kolejną serię.
- Jeszcze kilka metrów...tylko kilka metrów – pomyślała szeregowa Randi i po chwili wpadła wraz z szeregowym Rogue do ambulatorium. Stanęli po przeciwległych stronach drzwi, tak jak ich szkolono. Randi rzuciła koledzę swój ostatni magazynek i spojrzała na zawartość tego w środku. Naboi było mniej, niż się spodziewała, ale i tak gotowa była bronić kolegów do końca. Tak przynajmniej myślała.
Tymczasem Rogue załadował broń i czekał w pogotowiu. Do tej pory wszystko robił tak, jak go uczono. Tylko co z tego ? – pomyślał. Drzwi przekroczyli wtedy Le Mef i Quintoo niosący Miketa, któremu było już wszystko jedno. Tuż za nimi wbiegł Majkel.
Wszystko trwało dosłownie chwilę, ale zdawało im się, że cały dzień czekają na pozostałych w tyle Sammaela i Hiksiego. Kiedy w końcu pojawili się i oni, Rogue i Randi wypuścili krótką serię w stronę najbliższych potworów, a drzwi szybko zostały zamknięte. Majkel i Hiksi błyskawicznie je zaspawali i już po chwili wszyscy gotowi byli do odstrzału każdego nieproszonego gościa, który zdołałby przekroczyć próg tego pomieszczenia. No prawie wszyscy. Quintoo usadził Miketa na podłodze wraz z Le Mefem, który od razu wymienił sobie magazynek i zaczął szukać wyjścia z sytuacji. Majkel podbiegł do Miketa i zaczął go badać.
- Jak się czujesz ?
- Dobrze. Broń. – usłyszał w odpowiedzi Majkel.
- Co ?
- Moja broń, daj mi ją.
Majkel zdjął z pleców M41-A i wręczył Miketowi, który załadował go i od razu poczuł się pewniej. Majkel zaczął go opatrywać. Z kolei Hiksi próbował ponownie połączyć się z kimkolwiek. Bez rezultatu. Do tego dochodziło coraz silniejsze walenie w coraz mniej wytrzymujące drzwi.
Hiksi po chwili nieudanego połączenia wyciągnął mapę i zaczął badać ją wraz z kapralem Le Mefem. Obaj usiłowali się skupić wśród tego wszystkiego: walenia, piszczenia detektora ruchu i docinek żołnierzy na temat czasu, sytuacji i tego aby się pospieszyli. Miket nie słyszał ich decyzji, a chwilowo to w ogóle nic nie słyszał wpatrując się w swoją niesmiertelną zapalniczkę i ściskając nerwowo pulsaka. Po chwili Majkel i Quintoo podnieśli go i wraz z Le Mefem, Hiksim i Randi ruszyli przez kolejne pomieszczenia ambulatorium. Nieco za nimi został Sammael, który miał najwięcej amunicji oraz Rogue, który jako jedyny nie chciał iść przodem. Miket poczuł się niedobrze, kiedy coraz szybciej zasuwali przez kolejne pomieszczenia i korytarze. Musieli dotrzeć do pozostałych i nawiązać łączność. To znaczy, jeśli byli w ogóle jeszcze jacyś pozostali...
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?


Ostatnio zmieniony przez Mefisto dnia 2004-09-02 16:05:59, w całości zmieniany 1 raz
2004-08-13 18:43:00
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Surtsey




Lieutenant Colonel
Dołączył: 2003-01-11
Posty: 1428



muszę powiedzieć, że nie czytam już z taką determinacją, odkąd nie ma mnie w tekście...
Razz
____________________________________
zapraszam_do_dalszej_prawdziwej_dyskusji.
2004-08-14 10:00:05
Zobacz profil autora Wyślij email Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora Odpowiedz z cytatem
Mefisto
LOCO



Lieutenant Colonel
Dołączył: 2002-09-08
Posty: 1249



Część V:
Najwyższy, kurde, czas !

Ostatni obcy, jaki zdołał się wedrzeć do środka, doskoczył do pleców Jasona Mayaka i powalił go na ziemię. Zanim Mayak zdołał zareagować już nie żył. Wraz z nim pożegnał się z żywotem także obcy, którego czaszkę w tym samym momencie przeszył na wylot gradem kul Zibi Oghm. Oghm podszedł do resztek obcego i oddał w jego kierunku jeszcze kilka strzałów.
- Tak dla pewności – wytłumaczył się kolegom.
- Lepiej oszczędzaj. Kto wie, ile ich jeszcze jest. – odparł ciężko ranny śVirus Knox.
W tym samym momencie zza drzwi dobiegł ich przeraźliwy krzyk Toma Wilsona, którego wraz z MacVasem zmuszeni byli zostawić z tyłu. Krzyk nie trwał długo, gdyż obcy szybko wysłali na tamten świat obu panów. Był jednak na tyle przenikliwy, że przeraził chyba wszystkich, a jedynym, który w tym momencie zażartował był Colabor.
- Szybko im poszło. – wypalił – Myślałem, że Tomexx jest twardym sykinsynem.
- Taa... – przytaknął mu nieśmiało Paul Fishbone vel Schamann.
Do porządku przywrócił ich stojący nieco z tyłu, ale nadal pewny siebie Voytass.
- Zamknijcie się wszyscy. Trzeba wymyśleć, jak się stąd wydostać.
Najemnicy spojrzeli po sobie. Knox skrzywił się – nie wiadomo czy z bólu, czy z powodu słów Voytassa, które z pewnością nie przypadły nikomu do gustu. Wszyscy spojrzeli się na swojego szefa wzrokiem psychopatów, którymi niewątpliwie byli. Niektórzy połączyli to z załadowywaniem broni, co stanowiło niezbyt sympatyczny widok dla kogoś takiego, jak Voytass. Schamann podszedł bliżej niego i wypluwając resztki tabaki, którą żuł, spytał dość grzecznie:
- Jak pan powiedział ? Co mamy zrobić ?
Voytass jeszcze przez chwilę udawał twardziela i starał się zapanować nad sytuacją, nad którą stracił kontrolę już przy przekraczaniu drzwi tego pomieszczenia, którym, tak się złożyło, była kostnica.
- Chciałem, żebyście się uciszyli do cholery. Nie za to wam płacę ! – wykrzyknął.
- A za co ? – spytał wciąż grzeczny Schamann.
- No za ochronę rzecz jasna... – zdziwił się nieco Voytass i poczuł, jak uginają się pod nim kolana.
Shamann pokiwał głową przecząco. Colabor Joe i Oghm uśmiechnęli się, a śVirus Knox zakasłał okolicznościowo.
- O nie, nie, nie, nie, nie. – Schamann wciąż bawił się w dobrego wujka – Pańska ochrona została za tymi drzwiami.
- Jak to ? Co to znaczy ? – Voytass zaczął panikować.
- To znaczy, że od tej pory radzisz sobie sam. – odpowiedział Colabor Joe rzucając mu nóż – Nas już gówno obchodzisz.
Voytass ledwo co złapał nóż, kiedy wyrósł przed nim Zibi Oghm, który odebrał mu go.
- Colabor się myli. – stwierdził ze śmiertelną powagą – Gówno to gówno. A ty nas nic nie obchodzisz. Ciebie nie ma. – Voytass usiadł na ziemi z wrażenia – Więc zejdź mi lepiej z drogi i przestań zgrywać ważniaka.
Oghm odszedł i zwrócił nóż Colaborowi, który uśmiechnął się szaleńczo w stronę Voytassa. Schamann chwycił Knoxa za ramię i wszyscy zaczęli wychodzić.
- Panowie, zaczekajcie !! – Voytass wstał i zaczął panikować – Potroję wasze wynagrodzenie !!
Nikt nie reagował, ale Voytass nadal krzyczał.
- Dostaniecie dziesięć razy tyle, plus nagroda za schwytanie jednego z tych potworów !!!
śVirus odwrócił się i podszedł bliżej Voytassa.
- Co powiedziałeś ?
- Nagroda. – wyszeptał Voytass – Każdy xenomorph jest wart mnóstwo kasy. Będziecie bogaci.
śVirus przystawił mu shotguna do głowy.
- Może nie zauważyłeś, koleś, ale poważnie dostaliśmy po dupach !! – wykrzyknął – A ty jeszcze chcesz, żebyśmy łazili i łapali te stwory ?! Mowy nie ma !! Zastanów się lepiej ile jest w tej chwili warte twoje życie !!
Voytass zamknął oczy. śVirus przyłożył palec do spustu.
- Szkoda naboju. – stwierdził Schamann – Zostaw to ścierwo.
- Ścierwo ? – wymamrotał Voytass otwierając oczy– A ty kim jesteś, pieprzony najemniku ?
Schamann chwycił za shotguna śVirusa i wyrywając mu go z rąk sam przyłożył do głowy Voytassa, tylko tak, żeby bolało.
- Jestem kolesiem, który zamierza wyjść z tego cało, palancie. W przeciwieństwie do ciebie.
Nagle w pomieszczeniu zgasły wszystkie światła. Po sekundzie włączyły się światła awaryjne.
- Co do kurwy ? – zdziwił się Colabor – Wyłączyły prąd ?
- Jak mogły wyłączyć prąd ? – oponował Oghm – Przecież to zwierzęta.
Nagle w pomieszczeniu obok usłyszeli huk.
- Colabor, sprawdź to. – rozkazał Schamann.
- Sam sobie sprawdź. – odwarknął Joe. – Ja tam nie idę.
- Oghm ?
- Się robi.
Oghm podszedł do drzwi i rozsunął je powoli, po czym spokojnie wszedł do środka. Strzały, jakie się rozległy, nie zdziwiły nikogo. Zdziwiło ich jednak to, że po chwili Oghm wybiegł ze środka cały i zdrowy.
- Spierdalamy !! – wykrzyczał i znikł za pierwszymi drzwiami, jakie napotkał na swej drodze.
W chwilę potem obce pojawiły się dosłownie wszędzie – wybiegały z pomieszczeń obok, rozwalając sufit wpadały do środka, wychodziły ze ścian. Schamann w przypływie odruchu wypalił z shotguna rozwalając tym samym głowę Voytassowi i skazując siebie na pewną śmierć, gdyż obce dopadły do niego w chwilę potem. Colabor, nie czekając na dalszy rozwój wypadków wypuścił serię do kilku najbliższych stworów i poszedł w ślady Oghma. To samo uczynił Knox, jednak obcy skrócili go o głowę zanim przekroczył próg drzwi.
Tymczasem Colabor Joe dogonił Zibiego, który opierał się o ścianę i wyglądał jak prześcieradło.
- To ślepa uliczka !! – wykrzyczał.
- Co ?
- Stąd nie ma wyjścia !! Jesteśmy odcięci !! – Oghm zaczął panikować i w tym samym momencie do środka wpadło kilka obcych. Oghm i Colabor rozwalili je od razu, podobnie, jak kilka następnych sztuk, jednak z każdym nabojem ich szanse zmniejszały się, a obcy podbiegali coraz bliżej nich.
- Ładuję !! – wykrzyknął Oghm i uklęknął aby zmienić magazynek. W tym samym czasie Colabor nawalał ze wszystkiego, co posiadał. – Już !
Teraz Oghm zaczął strzelać, a Colabor miał okazję do przeładowania. Niestety ze zgrozą stwierdził, że został mu już tylko jeden magazynek do karabinu – w użyciu - i kilka naboi do shotguna. No i oprócz tego pokaźna maczeta. Mniej więcej tym samym dysponował Oghm, z tymże on miał w zanadrzu jeszcze kilka granatów. Właśnie zaczął rozważać możliwość użycia choćby jednego z nich, kiedy Colabor z rozbrajającą szczerością oznajmił:
- Jest ich za dużo ! To koniec !
Tylko zdążył wypowiedzieć te słowa, kiedy obaj usłyszeli dźwięk zgoła inny od wystrzeliwanych pocisków i syku tych sukinsynów, które ich atakowały. Dźwięk nasilał się i już po chwili ścianę przebił APC zamieniając na miazgę kilka sztuk tych, jak to mówił Voytass, xenomorphów. Obracająca się wieżyczka zmiotła z powierzchni pozostałe potwory, a drzwi pojazdu otworzyły się. Stanął w nich ranny sierżant Ciachson, który zdziwił na widok osób które zobaczył.
- Najwyższy, kurde, czas !! – warknął na jego widok Colabor Joe i władował się do środka razem z Oghmem.
- To wszyscy ? – spytał się Ciachson.
- Tak. – odparł Oghm – I zamknij te cholerne drzwi !
Ciachson zamknął drzwi APC, a siedzący za kierownicą Delano wycofał pojazd zrzucając na pozostałych obcych szczątki ściany. Kilka sztuk, które przeżyły pogrom, rzuciło się jednak na pojazd. Pierwszych dwóch gości załatwił porucznik Ender działkami z wieżyczki. Dwóch kolejnych udało się przejechać Delano, który wykonał kilka szybkich skrętów. APC przyśpieszył, jednak wciąż miał na swoim stalowym grzbiecie kilku obcych, którzy różnymi sposobami próbowali dostać się do środka. Po licznych próbach jednemu z nich udało przebić się przez szybkę i poturbować nieco Delano. Na szczęście android był wytrzymały i szybko rozprawił się z xenomorphem za pomocą hamulca i gazu. Kolejnemu obcemu, który w tym czasie spadł z dachu, wpakował kilka kulek ze zwykłego pistoletu, który nosił przy sobie. Delano poczekał na ostatniego aliena, jednak nie doczekał się i po kilku chwilach ruszył.
Wiatr znowu się wzmógł, a z pomieszczenia, w którym jeszcze przed chwilą rozgrywała się walka na śmierć i życie, dobiegł syk głośniejszy od dotychczasowych...
____________________________________
- Hey, Mefisto, have you ever been mistaken for a Donald Duck ?
- No, have you ?
2004-08-15 21:40:51
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość Odpowiedz z cytatem
Wyświetl posty z ostatnich:   
Strona: 1, 2, 3, 4  Następna Tematy    Napisz nowy temat    Odpowiedz do tematu

 


Powered by phpBB